[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpakujemy to wszystko na pokład.Zostawimy tylko miejsce na motocykle, jeżeli uda się nam je ściągnąć z łodzi podwodnej.- To musi być cholernie duży samolot.- Rubenstein spróbował wstać, nie udało mu się i opadł ciężko z powrotem, trzymając się za głowę.- Odpocznij jeszcze chwilkę - poradził Rourke.- Tak, samolot jest spory.Ale równocześnie na tyle mały, że w razie potrzeby mogę nim wylądować na byle jakim polu i wystartować z powrotem.FB-111HX jest nie zastąpiony w takich przypadkach.- Mogę wam pomóc w ładowaniu.- On ma rację - poparła Paula Natalia.- Przewieziemy go do samolotu, wsadzimy na pokład i może układać ładunek.Wcale nie musi wstawać.Poza amunicją nie będzie żadnych skrzyń, a osiemset sztuk nabojów można swobodnie podnieść siedząc albo klęcząc.- Zgoda.- Rourke pochylił się i pomógł Paulowi wstać.Zerknął na O’Neala.- Za jakieś dwadzieścia minut przypomnij mi, żebym go zbadał.Natalia kiwnęła głową, podtrzymując Paula z drugiej strony.Rourke wdrapał się na pokład myśliwca.Rubenstein był już z powrotem w hangarze z O’Nealem, a Natalia - w powietrzu, testując pierwszy sprawny śmigłowiec.John spojrzał na zegarek.Minęła godzina.Paul wydawał się teraz silniejszy, jak gdyby właśnie umiarkowany wysiłek pomógł mu wrócić do formy.Rourke wyrzucił niedopałek cygara przez drzwi ładowni i raz jeszcze objął wzrokiem jej zawartość.Dwadzieścia metalowych skrzynek z nabojami kalibru 223, dwadzieścia pistoletów maszynowych M-16A1, niewielka ilość materiałów wybuchowych, leki i środki opatrunkowe.Pięćdziesiąt kartonów papierosów dla Natalii.Plastik i większość materiałów wybuchowych pozostawiono w bazie.Miały posłużyć do wysadzenia arsenału i magazynu amunicji.Rourke spakował też karabin snajperski Teala i jego rzeczy osobiste - ubrania, pamiątki, fotografie rodzinne.Kierowała nim nadzieja, że może jakimś cudem uda mu się ocalić przyjaciela.Nadzieja była nikła, ale i tak ten dodatkowy bagaż zajmował niewiele miejsca.Doktor zasunął drzwi, zabezpieczył je i powlókł się ku przodowi samolotu.Był już tym wszystkim bardzo zmęczony, ale życie nie pozostawiało mu wyboru.Przypiął się pasami do fotela i zaczął przekręcać kolejne włączniki.Z wymuszonym spokojem przyglądał się wskaźnikom.Ciśnienie oleju powoli rosło.Rozdział XIIMaszyna wystartowała.Rourke odszukał przełącznik na małej konsoli po lewej stronie i schował podwozie samolotu.Sięgnął dalej w lewo, ustawił przepustnice, potem uregulował dopływ tlenu.Sięgnął w prawo i zmniejszył ogrzewanie kabiny.To samo ze skafandrem.Był zmęczony, nie mógł ryzykować, że zaśnie za sterami.Spojrzał na wskaźnik przed sobą.Proporcje mieszanki były optymalne.Sprawdził tablicę rozdzielczą celownika po lewej stronie i tablicę manewrową przed sobą.Przez moment wydawało mu się, że czuje drgania kadłuba.Oznaczałoby to problemy.Nie, wszystko w porządku.Wciąż jeszcze oswajał się ze sterami nie znanej dotąd maszyny.Prawa dłoń lekko, delikatnie przesunęła drążek.- Dobrze - wyszeptał sam do siebie.Detektor podczerwieni potwierdził to, co John zobaczył już wcześniej.U wylotu sąsiadującej z bazą doliny stały krzyże, otoczone płonącymi stosami.Przemknął nad nimi z prędkością półtora macha.Położył samolot w ostry zakręt w prawo i, cały czas nabierając wysokości, uzbroił wyrzutnię rakiet Sidewinder i załadował karabin maszynowy.Wyrównał lot.Przełączył wizję z podczerwieni na zwykłą kamerę telewizyjną, a wyrzutnię pocisków na sterowanie ręczne.To zadanie chciał wykonać samodzielnie, bez pomocy automatów.Zmniejszył szybkość, przez chwilę leciał poziomo, potem zanurkował.Umieszczona tuż za dziobem samolotu kamera pokazała mu tłum uzbrojonych dzikusów.Przygotował rakiety do odpalenia.Kiedyś zdarzyło mu się pilotować otwarty dwupłatowiec.Wyobraził sobie teraz ciąg powietrza, który przy tej prędkości rozszarpałby ciało na strzępy, zabiłby lodowatym zimnem.Ale jednocześnie był znakiem wolności: unosić się wysoko w niebiosach, daleko od targanej konfliktami ziemi.Obniżył lot, przygotowując się do ataku.Daleko na horyzoncie zauważył blask, wstęgę purpury.Kolory słońca zachwyciły go nagle.Oto sięgnął tej ziemi i wdzierał się w nią ostrzem śmierci.Uśmiechnął się sam do siebie.Przed czterdziestką stawał się poetą i to w takiej sytuacji.- Niech was szlag trafi.- szeptał do tych na dole, kładąc palec na zwalniającym rakiety przycisku.Szarpnięcie, huk, świst, fontanna dymu.Rakieta wyleciała z luku bombowego i poszła w sam środek nieludzkiej, oszalałej tłuszczy.Rourke poderwał maszynę do góry, zostawiając na dole wzniecone przez eksplozję kłęby białego dymu.Samolot nabrał wysokości.Wykonał zwrot, słysząc, jak część ładunku lekko się przemieszcza.Znów wyrównał lot, uzbroił następną rakietę i runął w dół.Dzicy biegli.Nie rozróżniał ich twarzy.“Tym lepiej” - pomyślał.Przecież i tak znał te twarze.Ich obraz był zaprzeczeniem zdrowego rozsądku.Stanowił świadectwo odwrócenia biegu cywilizacji albo przekroczenia tego progu rozwoju ludzkości, za którym człowiek stawał się samobójcą, a historia wracała do prapoczątków.Wykonał pętlę, która wyglądała jak hołd dla tych na ziemi.Poczuł przeciążenie.Jak burza przeszedł nad doliną.Kule odbijały się od gruntu.Ludzie biegali, padali.Przemknął ponad nimi.Znikli mu z oczu.Zamknął luki i zabezpieczył uzbrojenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]