[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedybyłam zła, nie okazywałam tego.- Jeśli ukrywasz gniew, złe emocje zbierają się w tobie - mruknęła Virginia.-Coś trzeba z nimi zrobić.Zżerają cię od środka.Podobno lepiej jest wkurzyć się cojakiś czas, niż dusić wszystko w sobie.- Teraz się wkurzam - wyznała Hope.- Mówię, czego chcę.Ale nie całkiemotwarcie.To i tak mnie wiele kosztuje.Poza tym Matt nie wytrzymałby, gdybym zdnia na dzień zmieniła się z posłusznej żony w awanturnicę.- Ale trochę się z nim kłócisz? - naciskała Virginia.- Więc już się zmieniasz.Niełatwo zwalczać stare nawyki, ale pamiętaj, że jesteś ważna, wyjątkowa, Matt maszczęście, że z nim jesteś.Może pewnego dnia to on będzie się bał, że od niegoodejdziesz.- Wątpię - roześmiała się Hope.- Niby dlaczego Matt miałby się tego obawiać?203Virginia wzruszyła ramionami.- Nie twierdzę, że tak będzie ani że go zostawisz, chodzi mi o to, żebyśpostrzegała siebie jako osobę wartościową.Hope uśmiechnęła się na tę myśl.- To przyjemne, ale bardzo trudne.- Owszem - zgodziła się Virginia.- Przykro mi, dziewczęta - rozłożyła ręce.-Jestem zmęczona, nie wiem, czy starczy mi sił, żeby obnażyć dziś duszę.- Nie ma sprawy - zapewniła Mary-Kate.- Chcesz powiedzieć, że obnażamy tylko wtedy, kiedy odczuwamy takąpotrzebę? - dopytywała się Virginia.-Tak jest.Rozległ się dzwonek do drzwi - przyjechały taksówki.- No dobrze.- Giselle wstała.- Też jestem zbyt zmęczona, żeby cokolwiekobnażać.Do następnego razu, tak?- Tak - odparły, lekko wstawione, ale szczęśliwe.- Czuję się o wiele lepiej - zapewniła Sam, gdy się żegnała z Mary-Kate.-1 to nietylko zasługa martini.- Wiem.- Mary-Kate skinęła głową.- To początek tego, do czego zmierzasz,Sam.Ludzie myślą, że nie mają wyjścia, że muszą się zadowolić tym, co im dał los.Tylko nieliczni wiedzą, że można zmienić swoje życie.Sam uśmiechnęła się błogo.- To był wspaniały wieczór.Czy mogę przyjść następnym razem?- Kiedy tylko zechcesz - zapewniła Mary-Kate ciepło.Taksówkarz Teddy wiózł Virginię z szybkością ni mniej, ni więcej, tylkodwudziestu kilometrów na godzinę.Virginia siedziała obok i zaklinała go w duchu,żeby dodał gazu, bo kleiły jej się oczy, a nie chciała zasnąć z głową na jegoramieniu.- Okropne te drogi - mruknął ze wzrokiem utkwionym w mokrą szosę.Powiedział to po raz czwarty.Virginia, zawsze uprzejma, za pierwszym razem powtórzyła grzecznie, żerzeczywiście okropne, za drugim mruknęła twierdząco, ale za czwartym zdała sobiesprawę, że Teddy nie spodziewa się żadnej odpowiedzi.Była lekko wstawiona pomartini Mary-Kate, ale zjadła tyle krakersów i sera, że chyba nie będzie miała kaca.Jeszcze tego by brakowało, przecież musi przygotować pokoje na przyjazd gości!Zostały tylko dwa dni.To był udany wieczór, momentami bolesny, ale bardzoudany.204- Popatrz pani na te kałuże - pomstował Teddy.Virginia posłusznie wyjrzała przez okno i nagle zobaczyła.nie, nie kałuże, alemałego białego terierka skulonego na poboczu.Piesek cofnął się, gdy oślepiły goświatła taksówki.Wyglądał tak żałośnie.Biedaczysko, co on tu robi sam w takąpogodę.- Proszę się zatrzymać - poleciła stanowczo i Teddy natychmiast nacisnąłhamulce.Ledwie się zatrzymał, a już wysiadła, prosto w ulewny deszcz, i podbiegłado psiaka.Skulił się na jej widok.- Cześć - zagaiła, kucając.- Cześć, biedne maleństwo.- Wyciągnęła rękę, alepies nadal się bał.Lecz Virginia nie na darmo pochodziła ze wsi.I kochała psy.Niemogłaby biedactwa zostawić bez pomocy.- Chodz, skarbie - mówiła spokojnie,wyciągając powoli rękę, aż dotknęła mokrej białej sierści.Psiak zadrżał, ale kiedy pogłaskała go po łebku, zapiszczał cicho.- Już dobrze, dobrze - uspokajała go.Zapomniała o deszczu.Przysunęła się bliżej.Pies nie miał obroży.Udało jej sięwziąć go na ręce.Serce krajało się jej z litości, gdy dotykała małego wychudzonegociałka.Czuła pod palcami drobne żebra, słyszała niemal, jak bije jego serduszko.Nie warczał jednak, nie szczerzył zębów.Sparaliżowany ze strachu, kulił się w jejramionach.- Biedne maleństwo - rozczuliła się.Teddy cofnął się, tak że stał tuż obok.Virginia dała mu znać, żeby uchylił okno.- Zabieram psa do domu.Nie zostawimy go tutaj - oznajmiła.Teddy głośnoprzełknął ślinę.Nie życzył sobie brudnych bezpańskichpsów w swojej nieskazitelnej taksówce i gdyby zaproponował to jakikolwiekinny pasażer, powiedziałby mu, gdzie sobie może wsadzić głupiego kundla.Ale takobieta była taka władcza, taka.jak prawdziwa dama.- No.dobrze - burknął, patrząc na czyste siedzenia.- Owinę go płaszczem, samochód będzie czysty - dodała od niechcenia.Na to nie mógł już nic powiedzieć.Posłusznie otworzył drzwi i pani Connellwsiadła, tuląc psa jak dziecko.Przed domem wyjęła z portfela pierwszy lepszy banknot i podała mu.Było todwukrotnie więcej, niż wskazywał licznik.Teddy gapił się na nią z głupią miną.- To na wypadek gdybym jednak ubrudziła siedzenie - rzuciła Virginia.1wysiadła, nadal z psem w ramionach.Teddy patrzył, jak bez płaszcza idzie do domuw strugach deszczu.Kobiety, pomyślał.Kto je zrozumie?205W domu Virginia wytarła psiaka dużym ręcznikiem.Poszła z nim do kuchni, botam było cieplej, i delikatnie masowała, cały czas czule do niego mówiąc, aż przestałtak bardzo dygotać.Był to west highland terier, uroczy mały biały piesek.Jegomiejsce było przy kominku, a nie na mokrej szosie.- Proszę, proszę, więc to panienka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]