Home HomeEsslemont Ian Cameron Imperium Malazańskie 02 Powrót Karmazynowej Gwardii 02Ian Cameron Esslemont Imperium Malazańskie 02 Powrót Karmazynowej Gwardii 01What Does a Martian Look Like The Science of Extraterrestrial Life by Jack Cohen & Ian Stewart (2002)Ian Stewart, Terry Pratchett, J Nauka swiata DyskuMarketing w InternecieEdgar Wallace The RingerHenryk Sienkiewicz ogniemimieczem t2Florystka Katarzyna BondaSeth Vikram Pretendent do rękiTcp Ip Biblia Pl (Helion)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lolanoir.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .89 Nieoczekiwanie, gdy Jim zmienił kąt patrzenia próbując wniknąć wzrokiem do wnę-trza rubinu, klejnot rozwarł się przed nim; Jim jednak intuicyjnie wyczuł, że w dalszymciągu ze strony kryształu nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo.Wnętrze rubinowejbryły rozłożyło się przed jego oczyma niczym talia kart; jak przez obiektyw  rybie okoujrzał świat: świat w miniaturze.Ale świat pełny, świat całkowicie rozwinięty.Była to kraina kryształowych turni, potrzaskanych odłamów skalnych i jezior stęża-łej lawy.Bąble i kratery zakrzepłej erupcji wulkanicznej zastygły w kształcie gigantycz-nych kieliszków do jajek.Porywisty, niosący tumany ostrego piasku wiatr smagał po-wierzchnię tego zaklętego w rubin świata.Na niebie wisiało olbrzymie, konające już,malinowe słońce zalewając cały świat czerwoną poświatą.Ludzie gniezdzili się w kra-terach zastygłej lawy, szukając tam schronienia przed piaskową burzą, dzikimi podmu-chami wiatru, szukając odrobiny ciepła, którego tak skąpiło im czerwone, dogorywają-ce słońce.Kraina nie sprawiała wrażenia idyllicznego, szczęśliwego świata. Widzisz? Nie patrz tam jednak zbyt długo.Widzisz ?Jima ogarniał trudny do wytłumaczenia lęk, że jeśli będzie spoglądał zbyt długo wewnętrze klejnotu, to mimo jego miękkości, mimo odpychania, może znalezć się w jegownętrzu. Nie.co? Wielkie nieba, tak! Lećmy więc dalej.Znów pognali za Zmiercią, lecz po jakimś czasie, gdy drogę zagrodził im przydymio-ny granat, zatrzymali się i odnajdując odpowiedni kąt widzenia, ujrzeli w jego wnętrzudwa bursztynowe słońca.Słońca były owalne, połączone ze sobą wygiętym, złocistymłukiem opasującym je w obwodzie.Zwiat zamknięty w granacie był krainą dzikiej, prze-pastnej, bagnistej dżungli i bujnej, nieokiełznanej wegetacji.Gigantycznych rozmiarówróżowe i białe dzbaneczniki rozdziawiały szeroko swe chciwe gardziele, jak rzędy głod-nych, upstrzonych plamami karpi stojących pionowo na ogonach.Gąszcz nadnatural-nie wybujałych rosiczek rozległymi płatami pokrywał ziemię, skrząc się swymi pokry-tymi lepkim płynem wnętrzami.Pnącza rozprzestrzeniały się wokół i ślizgając jak żmi-je czyhały na siebie, by dusić się nawzajem wężowymi splotami.Kolibry z dziobami jaksztylety krążyły w tym sanktuarium (tylko dla nich sanktuarium!) zawilców, którychprzyssawki chwytały nieostrożne ptaki i wysysały je.Owe śmigłe ptaki jak strzały piko-wały z nieba rozciągniętego ponad krainą śmierci, przygważdżając duże, niesamowitemotyle.Gdzieniegdzie z kolei czechrzyca wystawiała swe lepkie macki-pułapki oczeku-jąc kolejnej ofiary.Naga kobieta stała na jedynym pozbawionym roślinności skrawku ziemi, wywija-jąc przed sobą wyrastającymi z piersi ramieniem-macką: jak trzecia, wydłużona i ru-chliwa pierś.Posuwała się wzdłuż cypla machając przed sobą piersią-wypustką; gdy takszła, lepkie kleksy rosiczek cofały się w popłochu schodząc jej z drogi, dzbaneczniki za-90 mykały panicznie swe okrutne paszcze, a lepkie języki czechrzycy chowały się i kobie-ta mogła je bezpiecznie przekraczać i omijać, jakby to były zwykłe, martwe i nierucho-me kamienie.Widocznie w jakiś sposób, dzięki swej macce, posiadała władzę nad ro-ślinnością drapieżnej dżungli.W pewnej chwili kobieta wzniosła ku niebu twarz i za-wyła; i zaczęła śpiewać. Obce światy  szepnął wstrząśnięty Jim. Do nich właśnie trafiają dusze zmar-łych? Wątpię.Obce światy wypełnione są obcymi duszami, nie ludzkimi. A ta kobieta? Czy ona nie jest człowiekiem? Nie wiem.Ale sądzę, że jest nim na tyle, na ile może.W trakcie śpiewu dżungla gięła się wokół, waliła, łamała; rośliny otwierały swe zło-wrogie, wygłodniałe ryje pożerając się wzajemnie, połykając, dusząc, rozrywając na ka-wałki, rozpuszczając jedno drugie.Po chwili pagórek był już oczyszczony z roślinności.Wtedy kobieta wyciągnęła swe nagie ciało na ziemi i zapadła w sen. Jeśli tak postępuje, kiedy jest zmęczona i senna, to boję się myśleć, co robi, gdy jestwypoczęta, rześka i pełna wigoru!  wykrzyknął Weinberger.Kobieta posiadała w sobie jakąś potworną, niszczącą moc. To jest jej świat, nie zapominaj o tym, Nathan  odezwał się Jim. Ona tenświat kreuje własną wolą, kreuje świat na miarę swego obłędu.Masz rację, to nie jestobca planeta.To jest świat imaginacji.Jej imaginacji. Albo naszej.Być może to my właśnie wyobrażamy sobie ten świat i tę kobietę. Nie sądzę.Ale możemy to sprawdzić wnikając w ten kryształ. O nie, wielkie dzięki! Zmierć unika wszelkiego kontaktu z tymi kamieniami.Ruszyli dalej.Wewnątrz trzeciego kryształu  żółtego cyrkonu  był świat aksamitny.Ogród z ci-sowymi parkami i żywopłotami, altany i zagajniki, ozdobne budowle ogrodowe o wspa-niałych kolumnach podtrzymujących drewniane kratownice z winnym gronem.Ogródrozciągał się na rozległym wzgórzu hen, aż po horyzont, po odległą, zieloną dolinę.Plu-gawe rzezby i pomniki wykute w czarnym kamieniu okalały rozległe zieleńce i sterczałyz gęstych zarośli.Na jednym z trawników trwała właśnie rozpasana orgia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •