[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to dla niego tylko drobna, mało ważna tajemnica, którą być może uda się rozwiązać pewnego dnia.Szybko przestał się nad nią zastanawiać.Kilka dni później znów zdarzyło się coś dziwnego - spadł fioletowy deszcz.Dziwne to, lecz nieszkodliwe.Ludzie powtarzali: “Wiatry musiały zmienić kierunek.Że też przywiały skuwę na zachód!" Plamy pozostały niespełna jeden dzień, a potem zmył je kolejny, całkiem zwyczajny deszcz.O tym zdarzeniu Etowan Elacca zapomniał równie łatwo.Lecz drzewa niyku.W kilka dni po fioletowym deszczu pilnował zbioru owoców gleinu, kiedy jego starszy zarządca - spokojny Ghayrog imieniem Simoost, wyglądający jak oprawiony w skórę - zbliżył się, opanowany przez coś, co - jak na niego - wydawało się niezwykłym podnieceniem: wężowe włosy wiły mu się dziko, rozwidlony język wirował, jakby chciał wyrwać się z ust.Krzyczał:- Niyki! Niyki!Bladoszare liście drzew niyku mają kształt wąski i wydłużony; sterczą pionowo z rzadkich pęków na końcu dwucalowych łodyg, jakby zwichrzyło je nagłe wyładowanie elektryczne.Ponieważ drzewka są delikatne, o nielicznych gałęziach, sterczące liście wyglądają dziwnie i łatwo je rozpoznawać, nawet ze sporej odległości.Teraz, biegnąc wraz z Simoostem do ich zagajnika, z odległości kilkuset jardów Etowan Elacca dostrzegł, że zdarzyło się coś, co uważał za absolutnie niemożliwe: liście zwisały obrócone w dół; drzewa nie przypominały już niyków, lecz raczej płaczące tanigale lub halatingi!- Wczoraj wszystko było z nimi w porządku - powiedział Simoost.- Dziś rano wszystko było w porządku.A teraz.Etowan Elacca dobiegł do pierwszej grupy pięciu drzew.Położył dłoń na najbliższym pniu.Wydawał się on dziwnie lekki; popchnął i drzewo zwaliło się; suche korzenie wyszły z ziemi niezwykle łatwo.Z drugim i trzecim stało się to samo.- Są martwe - powiedział.- Liście.- wykrztusił Simoost.- Nawet u martwych niyków liście obrócone są ku górze.Lecz te.Nigdy nie widziałem niczego podobnego.- Nie zginęły z przyczyn naturalnych - szepnął Etowan Elacca.- To coś nowego, Simooście.Biegał od grupy do grupy, przy trzeciej już szedł, a przy piątej wlókł się z opuszczoną głową.- Martwe.wszystkie martwe.moje przepiękne niyki.Cały sad był martwy.Niyki wyschły, jak zwykle, błyskawicznie, cała wilgoć uleciała z ich gąbczastych pni, lecz żeby zdarzyło się to z sadem, rozplanowanym z myślą o dziesięcioletnim cyklu.To wydawało się niemożliwe, a położenie liści trudno było wytłumaczyć.- Musimy donieść o tym agentowi rolnemu - powiedział Etowan Elacca.- A także, Simooście, wysłać posłańca na farmę Hagidawna i Nismayne'a, i tego, jak mu tam.co mieszka przy jeziorze.Trzeba dowiedzieć się, czy oni także mają problemy z niykami.Czy to zaraza? Nie wiem.Lecz niyki nie chorują.Nieznana zaraza, Simooście? Spadła na nas jak przesłanie od Króla Snów.- Fioletowy deszcz, panie.- Odrobina barwnego piasku? Jak mogłaby czemukolwiek zaszkodzić? Po drugiej stronie Rozpadliny fioletowe deszcze padają kilkanaście razy w roku i nie ma to żadnego wpływu na ich zbiory.Och, Simooście, moje niyki, moje niyki.- To przez fioletowy deszcz - stwierdził z przekonaniem Simoost.- Nie był naturalny, tu, na wschodzie.Zdarzyło się coś nowego, panie; deszcz przyniósł truciznę, która zniszczyła niyki!- A także sensitiwy, trzy dni przedtem, nim w ogóle spadł?- Senistiwy są bardzo delikatne, panie.Być może wyczuły truciznę w powietrzu? Deszcz zbliżał się wtedy w naszym kierunku.Etowan Elacca wzruszył ramionami.Być może.A może Zmiennokształtni przylecieli nocą z Piurifayne, na miotłach lub magicznych latających maszynach, i rzucili na ziemię złowrogi czar.Może na świecie wszystko jest możliwe.- Po co tracić czas na zastanawianie się? - spytał gorzko.- Nie wiemy nic.Tylko tyle, że sensitiwy zginęły, że zgięły niyki.Co się jeszcze stanie, Simooście? Co się jeszcze stanie!?12Carabella, która przez cały dzień wyglądała przez okno ślizgacza, jakby siłą spojrzenia chciała przyspieszyć podróż przez to ponure pustkowie, wykrzyknęła z nagłą radością:- Spójrz, Valentinie! Chyba rzeczywiście opuszczamy już pustynię.- Niemożliwe.Może za trzy lub cztery dni.Albo za pięć, albo za sześć, albo za siedem.- Może raczysz spojrzeć!Valentine odłożył plik karteczek z najnowszymi wiadomościami, które przeglądał, wyprostował się i popatrzył ponad jej ramieniem.Tak! Na Boginię, widział zieleń! I to nie szarą zieleń jakichś pokręconych, kruchych, uparcie żywotnych, żałosnych pustynnych roślin, lecz głęboką, pulsującą życiem zieleń prawdziwej szaty roślinnej Majipooru, świadczącą o wzroście, o żywotności.A więc wydostał się nareszcie z zaklętego kręgu Labiryntu, nareszcie królewska karawana opuszczała wyschniętą równinę, na której wybudowano podziemną stolicę świata.Zbliżali się do prowincji diuka Nascimonte'a: Jezioro Kości Słoniowej, góra Ebersinul, pola thuyolu i milailów, wielka rezydencja, o której tyle opowiadano.Delikatnie oparł rękę na karku Carabelli, zacisnął dłoń na jej szyi, czując pod palcami twarde mięśnie - po części był to masaż, po części pieszczota.Jak dobrze, że znów jest przy nim! Dołączyła do grupy dokonującej objazdu przed tygodniem, w rumach Velalisier, i już razem wizytowali wykopaliska archeologiczne w wielkim kamiennym mieście, które Metamorfowie opuścili piętnaście, dwadzieścia tysięcy lat temu.Pojawienie się Carabelli natychmiast poprawiło jego ponury nastrój.- Pani, tak strasznie samotny byłem bez ciebie w Labiryncie - powiedział cicho.- Żałuję, że nie mogłam ci towarzyszyć.Wiem, jak nienawidzisz tego miejsca.A kiedy mi jeszcze powiedzieli, że zasłabłeś, czułam się taka winna, tak się wstydziłam, że jestem daleko, gdy ty.gdy ty.- Carabella potrząsnęła głową.- Byłabym przy tobie, gdybym tylko mogła.Przecież wiesz, Valentinie.Ale obiecałam obywatelom Stee, że wezmę udział w otwarciu ich nowego muzeum.- Tak, oczywiście.Małżonka Koronala również ma obowiązki.- Nadal wydaje mi się to takie dziwne.“Małżonka Koronala"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]