Home HomeSimak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal (2)Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756Moorcock Michael Zeglarz Morz Sagi o Elryku Tom III (SCAN dalMoorcock Michael Sniace miast Sagi o Elryku Tom IV (SCAN dalMoorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dalMcCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN dRey Pierre SunsetSw. BrygidaRice Anne Godzina czarownic Tom 2Walczak R. Prawo Turystyczne
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • us5.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Była to dla niego tylko drobna, mało ważna tajemnica, którą być może uda się rozwiązać pewne­go dnia.Szybko przestał się nad nią zastanawiać.Kilka dni później znów zdarzyło się coś dziwnego - spadł fioletowy deszcz.Dziwne to, lecz nieszkodliwe.Ludzie powta­rzali: “Wiatry musiały zmienić kierunek.Że też przywiały skuwę na zachód!" Plamy pozostały niespełna jeden dzień, a po­tem zmył je kolejny, całkiem zwyczajny deszcz.O tym zdarze­niu Etowan Elacca zapomniał równie łatwo.Lecz drzewa niyku.W kilka dni po fioletowym deszczu pilnował zbioru owo­ców gleinu, kiedy jego starszy zarządca - spokojny Ghayrog imieniem Simoost, wyglądający jak oprawiony w skórę - zbliżył się, opanowany przez coś, co - jak na niego - wydawało się nie­zwykłym podnieceniem: wężowe włosy wiły mu się dziko, rozwi­dlony język wirował, jakby chciał wyrwać się z ust.Krzyczał:- Niyki! Niyki!Bladoszare liście drzew niyku mają kształt wąski i wydłu­żony; sterczą pionowo z rzadkich pęków na końcu dwucalowych łodyg, jakby zwichrzyło je nagłe wyładowanie elektryczne.Po­nieważ drzewka są delikatne, o nielicznych gałęziach, sterczą­ce liście wyglądają dziwnie i łatwo je rozpoznawać, nawet ze sporej odległości.Teraz, biegnąc wraz z Simoostem do ich za­gajnika, z odległości kilkuset jardów Etowan Elacca dostrzegł, że zdarzyło się coś, co uważał za absolutnie niemożliwe: liście zwisały obrócone w dół; drzewa nie przypominały już niyków, lecz raczej płaczące tanigale lub halatingi!- Wczoraj wszystko było z nimi w porządku - powiedział Simoost.- Dziś rano wszystko było w porządku.A teraz.Etowan Elacca dobiegł do pierwszej grupy pięciu drzew.Położył dłoń na najbliższym pniu.Wydawał się on dziwnie lek­ki; popchnął i drzewo zwaliło się; suche korzenie wyszły z ziemi niezwykle łatwo.Z drugim i trzecim stało się to samo.- Są martwe - powiedział.- Liście.- wykrztusił Simoost.- Nawet u martwych niy­ków liście obrócone są ku górze.Lecz te.Nigdy nie widziałem niczego podobnego.- Nie zginęły z przyczyn naturalnych - szepnął Etowan Elacca.- To coś nowego, Simooście.Biegał od grupy do grupy, przy trzeciej już szedł, a przy piątej wlókł się z opuszczoną głową.- Martwe.wszystkie martwe.moje przepiękne niyki.Cały sad był martwy.Niyki wyschły, jak zwykle, błyska­wicznie, cała wilgoć uleciała z ich gąbczastych pni, lecz żeby zdarzyło się to z sadem, rozplanowanym z myślą o dziesięcioletnim cyklu.To wydawało się niemożliwe, a położenie liści trudno było wytłumaczyć.- Musimy donieść o tym agentowi rolnemu - powiedział Etowan Elacca.- A także, Simooście, wysłać posłańca na far­mę Hagidawna i Nismayne'a, i tego, jak mu tam.co mieszka przy jeziorze.Trzeba dowiedzieć się, czy oni także mają proble­my z niykami.Czy to zaraza? Nie wiem.Lecz niyki nie choru­ją.Nieznana zaraza, Simooście? Spadła na nas jak przesłanie od Króla Snów.- Fioletowy deszcz, panie.- Odrobina barwnego piasku? Jak mogłaby czemukolwiek zaszkodzić? Po drugiej stronie Rozpadliny fioletowe deszcze padają kilkanaście razy w roku i nie ma to żadnego wpływu na ich zbiory.Och, Simooście, moje niyki, moje niyki.- To przez fioletowy deszcz - stwierdził z przekonaniem Simoost.- Nie był naturalny, tu, na wschodzie.Zdarzyło się coś no­wego, panie; deszcz przyniósł truciznę, która zniszczyła niyki!- A także sensitiwy, trzy dni przedtem, nim w ogóle spadł?- Senistiwy są bardzo delikatne, panie.Być może wyczuły truciznę w powietrzu? Deszcz zbliżał się wtedy w naszym kie­runku.Etowan Elacca wzruszył ramionami.Być może.A może Zmiennokształtni przylecieli nocą z Piurifayne, na miotłach lub magicznych latających maszynach, i rzucili na ziemię złowrogi czar.Może na świecie wszystko jest możliwe.- Po co tracić czas na zastanawianie się? - spytał gorzko.- Nie wiemy nic.Tylko tyle, że sensitiwy zginęły, że zgięły niy­ki.Co się jeszcze stanie, Simooście? Co się jeszcze stanie!?12Carabella, która przez cały dzień wyglądała przez okno ślizgacza, jakby siłą spojrzenia chciała przyspieszyć podróż przez to ponure pustkowie, wykrzyknęła z nagłą radością:- Spójrz, Valentinie! Chyba rzeczywiście opuszczamy już pustynię.- Niemożliwe.Może za trzy lub cztery dni.Albo za pięć, al­bo za sześć, albo za siedem.- Może raczysz spojrzeć!Valentine odłożył plik karteczek z najnowszymi wiadomo­ściami, które przeglądał, wyprostował się i popatrzył ponad jej ramieniem.Tak! Na Boginię, widział zieleń! I to nie szarą zieleń jakichś pokręconych, kruchych, uparcie żywotnych, żałosnych pustynnych roślin, lecz głęboką, pulsującą życiem zieleń praw­dziwej szaty roślinnej Majipooru, świadczącą o wzroście, o ży­wotności.A więc wydostał się nareszcie z zaklętego kręgu La­biryntu, nareszcie królewska karawana opuszczała wyschniętą równinę, na której wybudowano podziemną stolicę świata.Zbli­żali się do prowincji diuka Nascimonte'a: Jezioro Kości Słonio­wej, góra Ebersinul, pola thuyolu i milailów, wielka rezyden­cja, o której tyle opowiadano.Delikatnie oparł rękę na karku Carabelli, zacisnął dłoń na jej szyi, czując pod palcami twarde mięśnie - po części był to masaż, po części pieszczota.Jak dobrze, że znów jest przy nim! Dołączyła do grupy dokonującej objazdu przed tygodniem, w rumach Velalisier, i już razem wizytowali wykopaliska arche­ologiczne w wielkim kamiennym mieście, które Metamorfowie opuścili piętnaście, dwadzieścia tysięcy lat temu.Pojawienie się Carabelli natychmiast poprawiło jego ponury nastrój.- Pani, tak strasznie samotny byłem bez ciebie w Labiryn­cie - powiedział cicho.- Żałuję, że nie mogłam ci towarzyszyć.Wiem, jak nienawi­dzisz tego miejsca.A kiedy mi jeszcze powiedzieli, że zasłabłeś, czułam się taka winna, tak się wstydziłam, że jestem daleko, gdy ty.gdy ty.- Carabella potrząsnęła głową.- Byłabym przy tobie, gdybym tylko mogła.Przecież wiesz, Valentinie.Ale obiecałam obywatelom Stee, że wezmę udział w otwarciu ich nowego muzeum.- Tak, oczywiście.Małżonka Koronala również ma obowiązki.- Nadal wydaje mi się to takie dziwne.“Małżonka Koro­nala" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •