[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lampa - szepnąłem.- Pamiętaj, patrz na nią!Jej serce zwalniało, zatrzymywało się, a głowa opadała do tyłu, oczy były puste, na granicy martwoty.Przez moment wydawało się, że nie mogę się poruszyć, a przecież wiedziałem, że muszę, że ktoś inny podniósł mój przegub do ust, gdy tymczasem pokój wirował wkoło, że skupiam się na tym światełku, tak jak jej mówiłem, i że próbuję własną krew płynącą z mojego przegubu, a potem podtykam jej go pod usta.- Pij, pij - odezwałem się do niej.Ale ona leżała jak martwa, przyciągnąłem ją bliżej do siebie, krew lała się na jej usta.Wtedy otworzyła oczy i poczułem delikatny ucisk ust, a potem jej dłoń zacisnęła się mocno na mojej i zaczęła mocno ssać.Kołysałem ją, szeptałem do niej, próbując teraz rozpaczliwie przełamać własne omdlenie, i wtedy poczułem jej silne ssanie.Czułem to każdym naczyniem krwionośnym.Nanizywała mnie, ciągnąc krew ze mnie coraz silniej.Ręką trzymałem się teraz mocno łóżka.Serce Madeleine biło silnie, jej palce wbijały się coraz mocniej w moje ramię, w szeroko rozwartą dłoń.Bolało tak, że omal nie krzyknąłem, gdy wbijała się coraz bardziej i bardziej, a ja wycofywałem się przed nią, a jednocześnie pociągałem za sobą.Moje życie przechodziło łagodnie.- Czy widzisz niebo? Musimy już skryć się przed światłem dnia.Musisz trzymać się blisko mnie i położyć u mego boku.Sen równie ciężki jak śmierć ogarnie mnie i nie będę już w stanie ci pomóc.Będziesz tam leżała i będziesz sama z tym walczyła.Ale trzymaj się mnie w ciemności, słyszysz? Trzymaj się mocno moich dłoni, które będą trzymały twoje tak długo, jak tylko będę jeszcze cokolwiek odczuwał.Przez chwilę zdawało się, że nic nie rozumiała, wpatrzona jedynie w moje spojrzenie.Wyczułem te cudowne wrażenia, które ją otaczały.Błysk moich oczu był promieniowaniem wszystkich kolorów i wszystkie te kolory odbijały się jeszcze dodatkowo dla niej w moich oczach.Poprowadziłem ją delikatnie do trumny, raz jeszcze powtarzając, żeby się nie bała.- Kiedy wstaniesz jutro, będziesz już nieśmiertelna - powiedziałem.- Żadna naturalna przyczyna śmierci nie może ci zagrozić.Chodź, połóż się.Widziałem, jak się bała, jak przerażeniem napawało ją pudło trumny, jej atłasowe, wyściełane wąskie wnętrze.Skurczyła się.Jej skóra już zaczynała połyskiwać, mieć taki sam blask jak moja czy Klaudii.Wiedziałem teraz, że nie ustąpi, aż nie położę się razem z nią.Trzymałem ją i spojrzałem przez cały pokój na Klaudię, która stała przy swojej trumnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.Jej oczy były nieruchome, ale chmurne, pełne nie wyrażonego podejrzenia, zimnego braku zaufania.Posadziłem Madeleine na łóżku i poszedłem do niej.Przyklękając spokojnie obok Klaudii, wziąłem ją w ramiona.- Nie poznajesz mnie? - zapytałem.- Czyż nie wiesz, kim jestem?Spojrzała na mnie.- Nie - odparła.Uśmiechnąłem się, pokiwałem głową.- Nie przypisuj mi złej woli - powiedziałem.- Jesteśmy kwita.Słysząc to, przekrzywiła na bok głowę i przyglądała mi się bacznie, potem wydało mi się, że uśmiechnęła się wbrew sobie i przytaknęła głową w potwierdzeniu.- Zobaczysz bowiem - powiedziałem tym samym spokojnym głosem - że w tym pokoju, umarła dziś nie tylko ta kobieta.Być może zajmie jej to wiele, wiele następnych nocy, może lat całych.To, co umarło dzisiaj, w tym pokoju, to ostatni ślad ludzki, jaki był jeszcze do tej pory we mnie.Jej twarz zachmurzyła się.Rozchyliła wargi, ale tylko po to, by nabrać powietrza.Wreszcie przemówiła:- Tak, masz zatem rację.Rzeczywiście.Jesteśmy kwita.- Chcę spalić ten sklep z lalkami!Madeleine powiedziała nam to.Wrzucała właśnie do ognia na kominku zwinięte ubrania swojej nieżyjącej córki, pachnące kulkami kamfory.- One nie mają już dla mnie żadnego znaczenia, żadna z tych rzeczy.- Zrobiła parę kroków do tyłu i przyglądała się płomieniom wznieconym przez wrzucone rzeczy.Potem spojrzała na Klaudię triumfującymi, gwałtownymi i oddanymi oczyma.Nie wierzyłem jej - choć co noc musiałem odciągać ją od mężczyzn i kobiet, których krwi już nie była w stanie pić, tak nasycona była poprzednimi zabójstwami: pomimo że w pasji podnosiła swe ofiary w górę, zgniatała im gardła swoimi białymi jak kość słoniowa palcami.Byłem pewien, że prędzej czy później ta szaleńcza intensywność musi się skończyć i że poskromi wreszcie świadomie te nocne przeżycia, przyzwyczai się do swojego własnego ciała czy do tych bogatych pokoi hotelu „Saint-Gabriel”.Przeczuwałem, że zacznie krzyczeć, aby obudzić się z tej nocnej mary i aby się od niej uwolnić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]