Home HomeSmith Lisa Jane Pamiętniki Wampirów 06 Dusze cieni (bez korekty)Witkiewicz Stanislaw Ignacy N niemyte dusze imn§ Maylunas Andriej & Mironenko Siergiej Mikołaj II i Aleksandra. Nieznana korespondencjaWasiliadis Mikołaj Tajemnica œmierciSempe J.J., R. Goscinny Wakacje MikolajkaWilliams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)Uklad Elle KennedyJeffrey Schultz Critical Companion To John Steinbeck, A Literary Reference To His Life And Work (2005)Markowski Tadeusz Mutanci (1)Trevor Kay Linux Certification Bible
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .78 Goście przyszli w końcu tłumnie do domu policmajstra.Policmajster istotnie był cudotwórcą.Gdy tylko się dowiedział, o co chodzi, natychmiast zawołał rewirowego, dzielnego chłopa wlakierowanych butach i, zdaje się, szepnął mu raptem dwa słowa do ucha, i tylko dodał: rozumiesz? a już tam w drugim pokoju, podczas gdy goście rżnęli w wista, zjawiły się na stolewyż, jesiotry, łosoś, kawior prasowany, kawior świeżo solony, śledzie, sterlety, sery, wędzoneozory, wędzony jesiotr  wszystko to pochodziło z rybnych straganów.Pózniej zjawiły się dodatki,wyroby kuchni pana domu: pieróg z głowizną, gdzie włożono chrząstki i filetydziewięciopudowego jesiotra, inny pieróg faszerowany grzybami, paszteciki, obwarzanki, maślanebułeczki.Policmajster był niejako ojcem i dobroczyńcą miasta.Pośród obywateli czuł się zupełniejak pośród rodziny, a do sklepów i restauracji wchodził jak do własnej spiżarni.W ogóle był, jaksię to mówi, na swoim miejscu i doskonale wniknął w swe obowiązki.Nawet trudno byłozdecydować, czy on był stworzony dla stanowiska czy stanowisko dla niego.Tak mądrze kierowałsprawami, że miał dwa razy większe dochody niż wszyscy jego poprzednicy, a równocześniezaskarbił sobie sympatię całego miasta.Przede wszystkim kupcy bardzo go lubili, a mianowicie zato, że nie był dumny; i rzeczywiście, chrzcił im dzieci, kumał się z nimi i chociaż równocześniemocno z nich zdzierał, ale jakoś nadzwyczaj zręcznie.I po ramieniu poklepie, i roześmieje się, ipoczęstuje herbatą, obieca nawet sam przyjść zagrać w warcaby, rozpyta o wszystko: jak taminteresiki, i to, i owo; jeśli się dowie, że dzieciak jakoś niedomaga, to i lekarstwo doradzi, słowem,porządny chłop! Przejedzie się powozikiem, dopatrzy porządku, a jednocześnie rzeknie słówkotemu i owemu:  Cóż, Michieicz! Warto by kiedyś dokończyć partyjkę. Tak, Aleksy Iwanowiczu odpowiadał ten zdejmując czapkę  warto by. No, bracie Ilio Paramonyczu, przyjdz no do mnieobejrzeć kłusaka.Może się ścigać z twoim, a zaprzęgnij no i swego, spróbujemy.Kupiec, którybył zwariowany na punkcie kłusaka, uśmiechał się na to ze szczególną, jak to się mówi, ochotą igładząc brodę mówił:  Spróbujemy, Aleksy Iwanowiczu! Nawet wszyscy subiekci, zwyklezdjąwszy wtedy czapki, spoglądali po sobie z zadowoleniem, jakby chcieli powiedzieć:  AleksyIwanowicz to dobry człowiek! Słowem, policmajster zdołał zyskać sobie zupełną popularność izdanie kupców było takie, że Aleksy Iwanowicz chociaż wezmie, ale już na pewno cię nie wyda.Zauważywszy, że przekąska gotowa, policmajster zaproponował gościom zakończenie wista pośniadaniu i wszyscy udali się do pokoju, z którego dolatywał od dawna zapach w miły sposóbłechcący nozdrza gości i dokąd Sobakiewicz już dawno zaglądał przez drzwi, upatrzywszy z dalekajesiotra, postawionego z boku na dużym półmisku.Goście wypiwszy po kieliszku wódkiciemnooliwkowego koloru  jaki miewają tylko syberyjskie kryształy, z których w całej Rosji robiąpieczęcie  ze wszystkich stron przystąpili z widelcami do stołu i zaczęli, jak to się mówi,uzewnętrzniać swe charaktery i skłonności zabierając się to do kawioru, to do łososia, to do sera.Sobakiewicz, ominąwszy bez najmniejszego zainteresowania wszystkie te drobiazgi, przysunął siędo jesiotra i podczas gdy tamci pili, rozmawiali i jedli, trochę więcej niż w kwadrans spałaszowałgo całego, tak że gdy policmajster przypomniał sobie o nim i powiedziawszy:  Jakże panombędzie smakował ten twór przyrody?  podszedł z widelcem do niego razem z innymi, ujrzał, że ztworu pozostał tylko ogon; a Sobakiewicz zrobił taką minę, jakby to wcale nie on, i podszedłszy dotalerza, który stał dalej od innych, brał na widelec jakąś suszoną małą rybkę.Załatwiwszy się zjesiotrem Sobakiewicz usiadł na fotelu i już więcej nie jadł, nie pił, tylko przymrużał oczy i mrugał.Policmajster, zdaje się, nie lubił żałować wina, toastom nie było końca.Pierwszy toast wypito, jakczytelnicy być może sami się domyślają, za zdrowie nowego chersońskiego ziemianina; potem zapomyślność jego chłopów i szczęśliwe przesiedlenie, potem za zdrowie jego przyszłej, urodziwejżony, co wywołało miły uśmiech na ustach, i zaczęto usilnie prosić, żeby został w mieście chociażna dwa tygodnie. Nie, Pawle Iwanowiczu! Jak pan sobie chce, ale wychodzi na to, że pan tylko pokój oziębia.Za próg i z powrotem! Nie, niech Pan z nami spędzi jakiś czas! Ożenimy pana.Prawda, IwanieGrigorijewiczu, ożenimy go?79  Ożenimy, ożenimy!  podchwycił prezes. Choćby się pan opierał rękami i nogami, ożenimypana! Nie, drogi panie, kiedy pan tu się dostał, to już trudna rada.Z nami nie ma żartów. Cóż? po co się opierać rękami i nogami  powiedział Cziczikow z uśmiechem  żeniaczka nietaka straszna.żeby tylko była narzeczona. Będzie i narzeczona! Jakżeby nie? Wszystko będzie, wszystko, co pan chce!. A skoro będzie. Brawo, zostaje!  zawołali wszyscy  hura! wiwat Paweł Iwanowicz! hura!  I wszyscy zkieliszkami w ręku podeszli do niego, żeby się trącić, Cziczikow trącił się ze wszystkimi. Nie,nie, jeszcze!  mówili gorliwsi i znowu się trącali, potem podeszli trzeci raz się trącać, trącili się itrzeci raz.W niedługim czasie wszystkim zrobiło się niezwykle wesoło.Prezes, który byłprzemiłym człowiekiem, gdy się rozweselił, kilka razy ściskał Cziczikowa powiedziawszy wwylewności serdecznej:  Duszo ty moja! mamciu moja!  i nawet strzeliwszy palcami zacząłwokoło niego tańczyć przyśpiewując znaną pieśń:  Ach, ty taki i owaki, kamariński chłopie! Poszampanie odkorkowali węgierskie, które dodało jeszcze więcej animuszu i rozweseliłotowarzystwo.O wiście zupełnie zapomnieli; spierali się, krzyczeli, mówili o wszystkim, o polityce,nawet o wojskowości, wypowiadali wolne myśli, za które w innym czasie sami by zerżnęli skóręwłasnym dzieciom.Rozstrzygnięto zaraz mnóstwo najbardziej skomplikowanych zagadnień.Cziczikow nigdy się nie czuł taki wesół, zdawało mu się, że już jest prawdziwym chersońskimziemianinem, mówił o różnych melioracjach, o gospodarce trójpolowej, o szczęściu, i pomyślnościdwojga dusz i zaczął deklamować Sobąkiewiczowi list wierszem Wertera do Szarlotty, na co tentylko mrugał oczami siedząc w fotelu, bo po jesiotrze odczuwał wielką ochotę do snu.Cziczikowzauważywszy wreszcie sam, że zaczął już trochę zanadto sobie pozwalać, poprosił o konie iskorzystał z powozu prokuratora.Stangret prokuratora, jak się okazało w drodze, był to chłopakdoświadczony, bo powoził tylko jedną ręką, a drugą, wyciągnąwszy ją w tył, podtrzymywał pana.W ten sposób Cziczikow w powozie prokuratora dojechał do swego hotelu, gdzie długo jeszczeplótł, co mu ślina na język przyniosła: jasnowłosa narzeczona z rumieńcem i dołkiem na prawympoliczku, chersońskie wsie, kapitały.Selifan otrzymał nawet te i owe dyspozycje gospodarskie,żeby zebrał wszystkich przesiedlonych chłopów i wywołał wszystkich po nazwisku.Selifan słuchałw milczeniu bardzo długo, po czym wyszedł z pokoju powiedziawszy Pietrkowi:  Idz rozebraćpana!  Pietrek zabrał się do ściągania z pana butów i omal nie ściągnął go razem z nimi napodłogę.Ale w końcu buty zostały zdjęte, pan się rozebrał jak trzeba i pokręciwszy się jakiś czas włóżku, które niemiłosiernie skrzypiało, zasnął zupełnie jak chersoński obywatel ziemski [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •