[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostawiliśmy go tam”.Celowe zwabianie szczurów tunelowych w śmiercionośne pułapki pod ziemią było taktyką Viet Congu stosowaną w pierwszym okresie walk i często wiązało się ze szczególnie nieprzyjemnymi sposobami zadawania śmierci.Dwóch lub trzech szczurów prowokowano, by zeszli bez przeszkód na niższy poziom, tak jak opisała to Vo Thi Mo.Nawet jeżeli nie potrafiono przewidzieć jak tęgi jest idący w szpicy szczur, wiadomo było, że prędzej czy później napotka spore trudności z przeciśnięciem się przez wąski właz prowadzący na powierzchnię.Musiał wychodzić głową do przodu.Nie miał wyboru.Początkowo, w tym jednym koszmarnym momencie całkowitej bezradności, obrońcy tunelu po prostu strzelali do pojawiającego się żołnierza.Wkrótce jednak udoskonalili tę technikę.Gdy pechowy szczur posuwający się w szpicy ostrożnie przeciskał przez otwór ręce i głowę, czekał tam na niego partyzant uzbrojony we włócznię z zaostrzonego bambusa, albo nawet zaopatrzoną w żelazny grot.Ze straszną siłą wbijał ją oburącz w gardło GI.Żołnierz zostawał przyszpilony do ściany, a jego ciało tkwiło we włazie jak groteskowy korek w butelce, utrzymywany w miejscu przez włócznię opierającą się o obie ścianki włazu.Posuwające się za nim, szczury tunelowe nie mogły ani rzucać granatów, ani ściągnąć kolegi w dół.Jedynym rozwiązaniem było wycofanie się tą samą drogą.Oczywiście Viet Cong miał przygotowane odpowiednie plany uatrakcyjnienia im tej podróży powrotnej.Vo Thi Mo wspominała wściekłość Amerykanów, gdy ich koledzy umierali w taki właśnie sposób.Reagowali na to, ciskając ciężkie ładunki wybuchowe albo granaty do tuneli, co oczywiście nie mogło spowodować większych strukturalnych zniszczeń.“- Pewnym problemem było dla nas stosowanie przez nich gazu - wyjaśnia - ale zaczęliśmy go zatrzymywać specjalnie przyciętymi pniami drzew kauczukowych.Zatykaliśmy nimi tunele w najwęższym miejscu uniemożliwiając jego dalsze rozprzestrzenianie.Sposób okazał się skuteczny, ale gdy Amerykanie zaczęli używać “Agent Orange” do zatruwania naszej ziemi, zabrakło nam drzew kauczukowych”.Pozostawała w pasie blisko bazy Cu Chi i razem ze swoimi dziewczętami zorganizowała pierwszą siatkę szpiegowską, która zinfiltrowała bazę 25 dywizji piechoty.Następnie dowodziła atakami snajperów na GI, którzy byli na tyle nierozsądni, że próbowali urządzać sobie kąpiele w wypełnionych kraterami lejach po bombach za zasiekami pierwszej linii obrony.Przechodząc tunelami wydrążonymi pod polami ryżowymi po obu stronach mostu Ben Muong, dziewczęta Vo Thi Mo, mogły docierać do “pajęczych dziur” znajdujących się w odległości zaledwie 500 metrów od bazy.Amerykańscy żołnierze na własnej skórze nauczyli się, że wypady na kąpiele w lejach, nawet tuż za zasiekami, groziły śmiertelnym niebezpieczeństwem.Pod koniec 1967 roku Vo Thi MO dowodziła liczącym dwadzieścia cztery kobiety plutonem partyzantek, który otrzymał rozkaz przeprowadzenia razem z męską kompanią Viet Congu ataku na duży posterunek południowowietnamski w Thai My, na zachód od miast Cu Chi.Oba plutony - męski i kobiecy - wchodziły w skład drugiej grupy uderzeniowej.Vo Thi Mo była również zastępcą dowódcy tej grupy.Posterunki wojskowe Armii Republiki Wietnamu w dystrykcie Cu Chi miały zazwyczaj krótki i burzliwy żywot.W rejonie, który przez całą wojnę pozostał niespacyfikowany i stanowił centrum działalności Viet Congu w pobliżu Sajgonu, trudno było zachować nawet nominalną obecność agend rządowych.Żołnierze reżimu od dawna doszli do porozumienia ze swoimi komunistycznymi ziomkami, w myśl którego mieli nie podejmować żadnych dziatań w tunelach - to niebezpieczne zadanie pozostawiano przede wszystkim Amerykanom.Żołnierze południowowietnamscy byli źle opłacanymi poborowymi, zbyt biednymi, by łapówką załatwić sobie zwolnienie ze służby, a niejednokrotnie dowodzili nimi skorumpowani oficerowie.Z nielicznymi, bohaterskimi wyjątkami, było to wojsko niezbyt zasługujące na zaufanie, szczególnie w Cu Chi, gdzie jednostki były ciągle otoczone przez wrogą ludność.Nic więc dziwnego, że posterunek w Thai My był otoczony aż piętnastoma rzędami zasieków, z czego cztery były wykonane z drutów kolczastych.Posterunek miał jedno stanowisko wartownicze, umieszczone wewnątrz rozległego systemu zapór.W odległości kilkuset metrów od niego znajdował główny budynek stanowiska dowodzenia, gdzie większość obrońców miała swoje kwatery i stanowiska bojowe.Przeprowadzenie skutecznego ataku na posterunek wymagało bardzo ciężkiej amunicji, którą partyzanci nie dysponowali, lub zręcznego zastosowania materiałów wybuchowych (które posiadali), połączone z typową dla komandosów umiejętnością sforsowania tych jedenastu zapór.Atakujący zaplanowali wykorzystanie w jak największym stopniu światło księżyca, aby przesunąć przez zasieki miny o kierunkowym działaniu DH-10 i jak najszybciej przebić wybuchem przejście przez te groźne ogrodzenia do samego posterunku.Gdy zaczęło się natarcie, główna grupa zdołała utorować wybuchami przejście przez zaledwie pięć zapór.Dziewczęta Vo Thi Mo sforsowały dziewięć pozostałych, gdy natarcie utknęło.Kilka min było przechowywanych w tunelach, zawilgotniały i nie eksplodowały.Atak załamał się.Cały plan został przeniesiony na następny miesiąc, tak, by ponownie zbiegł się z pełnią księżyca.Tym razem jednak, dzięki odniesionemu poprzednio sukcesowi, Vo Thi Mo awansowała na zastępcę dowódcy głównej grupy szturmowej.Składała się ona z dwóch jej dziewcząt oraz jednego mężczyzny.Każde z nich miało dwie miny DH-10, tym razem dokładnie sprawdzone.Początkowo wszystko układało się pomyślnie.Miny eksplodowały zgodnie z planem, grupa przeskoczyła przez splątany drut kolczasty, pokonała przeszkody, przerywając te, których w inny sposób nie dało się sforsować.W ciągu pięciu minut dotarli do wieży strażniczej.Jak dotąd wszystko było w porządku - z wyjątkiem tego, że Vo Thi Mo straciła spodnie w drutach kolczastych.Stała z pewnym zakłopotaniem z nowym AK-47 w ręku, w czarnej górze piżamy i majtkach.Ale walkę trzeba kontynuować.Wieża strażnicza stawiła niewielki opór i Vo Thi Mo wysłała łącznika (tego samego dziesięciolatka, który brał udział w walce z czołgami), by wrócił za druty i uzyskał w dowództwie Viet Congu pozwolenie zdobycia głównego posterunku.Ponieważ partyzanci Viet Congu byli poddani surowej dyscyplinie i podlegali scentralizowanemu dowództwu, nawet w ogniu bitwy łącznik musiał biegać pod ogniem tam i z powrotem, przenosząc meldunki do dowództwa i nowe rozkazy od dowództwa na linie frontu.Vo Thi Mo otrzymała zezwolenie zaatakowania głównego posterunku i polecenie przyprowadzenia jeńców, o ile będzie to możliwe.Gdy przedarła się aż do stanowiska dowodzenia Armii Republiki Wietnamu, znalazła dwóch żołnierzy kryjących się w podziemnym schronie.Kazała im się poddać, co zrobili, ale kiedy sięgnęła do kieszeni po przewód elektryczny, aby związać im ręce, uświadomiła sobie, że niema ani spodni, ani drutu.Jeńcy wytrzeszczali oczy na niezwykły ubiór bojowy tej niezwykle atrakcyjnej siedemnastolatki.W tej właśnie chwili owładnęła nią dość bezsensowna myśl.Obsesyjnie chciała związać swoich jeńców.Normalnie użyłaby w tym celu swojej czarno-białej chusty, którą zazwyczaj miała na szyi, ale zostawiła ją przed atakiem, ponieważ białe kwadraciki byłyby widoczne w świetle księżyca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]