Home HomeOlson Lynne, Cloud Stanley Sprawa honoruMikser analogowy ALLEN&HEATH seria PA i CP. Instrukcja PLTolkien J R R Wladca Pierscieni T 1 WyprawaHistoryczne Bitwy Inczhon Seul 1950 Robert KłosowiczAlistair Maclean Tabor (2)15.Rozdział 15 (6)Chmielewska Joanna Wszystko Czerwone (www.ksiazki4Physics Of Racing Series Brian Beckman (2)Pattison Eliot Inspektor Shan 05 Modlitwa smokaGamedec. Obrazki z Imperium. Cz 1 Marcin Sergiusz Przybylek
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • moje-waterloo.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Nie była pewna, czy powinna zachęcać go do kontynuowa­nia.Wreszcie podjął opowieść, ale jego głos zabrzmiał głucho, gdy Vorkosigan pospiesznie wymawiał słowa.- Pierwszy był jeszcze jednym młodym upartym arystokratą, jak on sam, i grał według zasad.Umiał posługiwać się dwiema szpada­mi, walczył dzielnie i o mało mnie.o mało nie zabił mojego przyja­ciela.Tuż przed śmiercią powiedział, że zawsze chciał zginąć z ręki zazdrosnego męża, tyle że w wieku osiemdziesięciu lat.Przejęzyczenie Barrayarczyka nie zaskoczyło Cordelii.Zastana­wiała się, czy jej własna historia była równie przejrzysta.- Drugi piastował urząd ministra w rządzie i był znacznie star­szy.Nie chciał walczyć, choć mój przyjaciel kilka razy powalił go na ziemię.Po.po tamtym, który umarł z drwiną na ustach, nie mógł tego znieść.Wreszcie zabił go, przerywając błagalną litanię, i zosta­wił na miejscu.Po drodze odwiedził żonę, powiadomił ją o tym, co zaszło, i wrócił na statek, oczekując aresztowania.Wszystko to miało miejsce jednego popołudnia.Była wściekła, jej duma została zraniona.Gdyby mogła, sama wyzwałaby go na pojedynek.Ale nie mogła, więc zabiła się.Strze­liła sobie w głowę z jego służbowego łuku plazmowego.Nigdy bym nie pomyślał, że kobieta wybierze taki sposób.Trucizna, podcięcie żył albo coś takiego, ale to.Ona jednak była prawdziwym Vorem.Łuk wypalił jej twarz.Miała najpiękniejszą twarz na świecie.Rzeczy ułożyły się dość osobliwie.Uznano, że kochankowie za­bili się nawzajem - przysięgam, nie planował, by tak się stało - a ona, przygnębiona, popełniła samobójstwo.Nie zadano mu nawet jedne­go pytania.Głos Vorkosigana zabrzmiał donośniej.- Przez całe to popołudnie działał jak lunatyk, albo może aktor, wygłaszający spodziewane kwestie, czyniący odpowiednie gesty - i w końcu jego honor nic na tym nie zyskał.Niczemu to nie służyło, nic nie udowadniało.Wszystko było równie fałszywe, jak romanse jego żony.Oprócz śmierci.Te były prawdziwe.- Na moment urwał.- Jak zatem widzisz, wy, Betanie, macie nad nami przewagę.Pozwa­lacie przynajmniej, aby wasi ludzie uczyli się na błędach.- Bardzo mi żal twojego przyjaciela.Czy to dawne dzieje?- Czasami tak mi się zdaje.Minęło już ponad dwadzieścia lat.Ludzie powiadają, że zdziecinniali starcy lepiej pamiętają wydarze­nia z młodości, niż sprawy, które wydarzyły się w poprzednim tygo­dniu.Może mój przyjaciel się starzeje.- Rozumiem.Przyjęła jego opowieść jak dziwny, kolczasty dar, zbyt cenny, by go upuścić, zbyt bolesny, by trzymać.Vorkosigan zamilkł i z powro­tem położył się w trawie, Cordelia zaś ponownie ruszyła na spacer wokół polany.Stojąc na skraju lasu wsłuchała się w ciszę tak głęboką, że szum krwi w skroniach niemal ją ogłuszył.Kiedy zakończyła ob­chód, Vorkosigan już spał, dygocząc w gorączce.Cordelia ściągnęła z Dubauera jeden nadpalony śpiwór i nakryła Barrayarczyka.ROZDZIAŁ CZWARTYVorkosigan ocknął się trzy godziny przed świtem i zmusił Cordelię, aby przespała się parę godzin.Kiedy ją obudził, niebo na wschodzie już szarzało.Najwyraźniej wykąpał się w strumieniu i użył jednorazowej porcji depilatora, którą oszczędzał na tę okazję, aby usunąć z twarzy swędzący czterodniowy zarost.- Musisz mi pomóc z tą nogą.Chcę otworzyć i oczyścić ranę, a potem z powrotem ją opatrzyć.To wystarczy do wieczora, a później zajmie się nią lekarz.- Dobrze.Vorkosigan zdjął but razem ze skarpetką i Cordelia kazała mu włożyć nogę pod strugę opadającej wody na skraju wodospadu.Sta­rannie opłukała jego nóż, po czym szybkim, głębokim cięciem otwo­rzyła paskudnie napuchniętą ranę.Wargi mężczyzny zbielały, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.To ona się skrzywiła.Z nacięcia try­snęła krew i ropa przemieszana z cuchnącymi skrzepami.Po chwili strumień zmył wszystko do czysta.Cordelia starała się nie myśleć, ile nowych mikrobów wtargnęło do jego organizmu dzięki tej operacji.Ostatecznie jednak ulga miała być tylko tymczasowa.Pokryła ranę resztką niezbyt skutecznego barrayarskiego antybio­tyku i zużyła do końca plastykowy bandaż, sporządzając opatrunek.- Wygląda lepiej - zauważył, ale kiedy spróbował przejść parę kroków, potknął się i omal nie upadł.- W porządku - mruknął.- Nadszedł czas.- Uroczyście wyjął z zestawu pierwszej pomocy ostat­ni środek przeciwbólowy, dodał do niego maleńką niebieską piguł­kę, połknął je i rzucił na ziemię pusty pojemnik.Cordelia podnio­sła go odruchowo, uświadomiła sobie, że nie ma go gdzie schować i dyskretnie upuściła z powrotem.- Te środki czynią cuda - stwierdził Vorkosigan - ale kiedy prze­stają działać, człowiek pada jak marionetka, której przecięto sznur­ki.Przez jakieś szesnaście godzin będę jak nowo narodzony.Istotnie, gdy skończyli złożone z żelaznych racji śniadanie i przy­gotowali Dubauera do drogi, Barrayarczyk nie tylko wyglądał nor­malnie, ale sprawiał wrażenie świeżego, wypoczętego i tryskającego energią.Żadne z nich nie wspomniało nocnej rozmowy.Poprowadził ich szerokim łukiem wokół podstawy góry tak, że koło południa, zbliżając się do zrytego kraterami zbocza, wędrowali już niemal dokładnie na wschód.Maszerowali przez lasy i łąki, zmie­rzając w stronę skalnego wzniesienia po drugiej stronie wielkiego leja - jedynej pozostałości dawnego zbocza, zniszczonego przed wie­kami przez potworny wybuch wulkanu.Vorkosigan wczołgał się na pozbawiony drzew grzbiet, uważając, by nie wychylić się ponad po­rastające go trawy.Dubauer, słaby i zmęczony, skulił się w niewielkim zagłębieniu i błyskawicznie zasnął.Cordelia obserwowała go, póki oddech podporucznika nie stał się głęboki i miarowy, po czym podpełzła do Vorkosigana.Barrayarski kapitan miał w dłoni lunetkę i dokładnie badał wzro­kiem zamglony zielony amfiteatr.- Tam stoi lądownik.Rozbili obóz w jaskiniach kryjówki.Wi­dzisz tę ciemną plamę obok wodospadu? To jest wejście.- Podał jej lunetkę, aby mogła lepiej się przyjrzeć.- Spójrz, ktoś stamtąd wychodzi.Przy największym powiększe­niu widać nawet twarze.Vorkosigan odebrał jej lunetkę.- Koudelka.On jest w porządku.Ale ten koło niego to Darobey, jeden ze szpiegów Radnova w dziale łączności.Zapamiętaj jego twarz - musisz wiedzieć, kiedy chować głowę.Cordelia zastanawiała się, czy podniecenie Vorkosigana było spowodowane działaniem środka pobudzającego czy może prymi­tywną radością z nadchodzącego starcia.Jego oczy błyszczały, gdy obserwował, liczył, kalkulował.Nagle syknął przez zęby, niczym jeden z miejscowych mięsożerców.- Na Boga, to Radnov! Wiele bym dał, żeby dostać go w swoje ręce.Tym razem jednak dopilnuję, aby agenci Ministerstwa stanęli przed sądem.Chciałbym zobaczyć, jak ich szefowie wiją się, próbu­jąc obronić swych pupilków przed w pełni udokumentowanym zarzutem buntu.Dowództwo i Rada Książąt staną po mojej stronie.Nie, Radnov, będziesz żył - i żałował, że nie zginąłeś.- Wygodnie oparty na łokciach, rozkoszował się oglądaną sceną.Nagle zesztywniał i uśmiechnął się szeroko.- Najwyższy czas, żeby szczęście uśmiechnęło się i do mnie.Wi­dzę Gottyana.Ma broń, więc musi nimi dowodzić.Jesteśmy prawie w domu.Chodź.Cofnęli się pod osłonę drzew.Dubauera nie było tam, gdzie go zostawili.- Do diaska! - jęknęła Cordelia, gorączkowo rozglądając się wokół.- Gdzie on się podział?- Nie mógł odejść daleko - uspokajał ją Vorkosigan, choć sam także sprawiał wrażenie zaniepokojonego.Każde z nich przeszuka­ło las w promieniu jakichś stu metrów.Idiotka!, zwymyślała się w duchu Cordelia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •