[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy matka Margeaux wpadła w złość albo wypiła za dużo, kiedyprzestawała nad sobą panować, działy się przerażające rzeczy.Penelope nie chciała oglądać żadnej ze swoich matek, kiedy się naprawdę upiły.Skończywszy jeść, odsunęła talerz i przełknęła resztkę soku winogronowego.Wstała i zukłonem zwróciła się do matek:- Mogę iść? Mam dzisiaj dużo lekcji do odrobienia.- Nie możesz - odparła matka Margeaux.Penelope usiadła z powrotem.Domowe obiady stanowiły nie tylko formalną uroczy-stość, ale także niewygodny rytuał i chociaż uczestniczyła w nich codziennie przez całe ży-cie, nadal działały jej na nerwy.Obiad podawano punktualnie o siódmej trzydzieści wieczo-rem i nieważne, co która robiła, o siódmej musiała przerwać, umyć się i przebrać w zielonąsukienkę.Suknie matek wyglądały identycznie - długie do ziemi, o prostym kroju - nato-miast sukienka Penelope była trochę inna, nie tak kosztowna.Obiad zawsze zaczynał się odpiosenki, byle jakiej piosenki, którą każda intonowała po kolei.%7łeby wstać od stołu po98posiłku, każda musiała poprosić pozostałe o pozwolenie; jeśli nie otrzymała jednogłośnejaprobaty, musiała czekać.Dopóki Penelope nie została pierwszy raz na noc u koleżanki wpiątej klasie, myślała, że wszyscy tak jadają.Nawet wpadła w panikę, kiedy odkryła, żezapomniała zabrać ze sobą zielonej sukienki.Ale najadłszy się wstydu po szczegółowymwypytaniu matki koleżanki, dowiedziała się, że nie wszyscy traktują obiad jak rytuał, żewłaściwie nikt tak nie robi.I poczuła się strasznie głupio.Przechyliła pustą szklankę, wysączyła na język ostatnie krople soku winogronowego.Obróciła w palcach widelec.Wreszcie matka Felice poruszyła temat Diona.- Jak tam twój chłopak? - zapytała.- Dion?- Oczywiście.- On nie jest moim chłopakiem.Następne pytanie uwięzło matce w gardle.Szybko rozejrzała się wokół stołu.Zapadłomilczenie.- Penelope - odezwała się matka Margeaux cichym, lecz mocnym głosem.Penelope spojrzała w stronę szczytu stołu.Matka Margeaux osuszyła usta serwetką iodłożyła serwetkę na kolana.W ciepłym, przyćmionym świetle jej wargi były prawie równieciemne jak włosy.Białka oczu wydawały się ogromne, kiedy skupiła przenikliwy wzrok naPenelope.- Myślałam, że ty i Dion chodzicie ze sobą- powiedziała.Penelope poprawiła się na krześle.- Właściwie nie.Jeszcze nie.- No więc właściwie co was łączy?- Dlaczego chcecie wiedzieć? - Penelope poczuła, że się czerwieni.Matka Margeaux uśmiechnęła się.- Nie mamy nic przeciwko Dionowi.Ani waszym randkom.Po prostu chcemy znaćcharakter waszego związku.W końcu jesteśmy twoimi matkami.- Nie wiem - przyznała Penelope.- Nie wiem, na czym polega nasz związek.- Zamierzacie kiedyś wyjść razem?- Mówiłam ci, nie wiem.- Ale on ci się podoba? - upewniła się matka Felice.- Tak! - Wstała, zażenowana, zirytowana.- Mogę już iść? Naprawdę mam dużo lekcji.- Tak, możesz iść.- Matka Margeaux rozejrzała się wokół stołu.Nikt się nie sprzeciwił.Penelope szybko wyszła z jadalni i wbiegła po schodach, po dwa stopnie naraz.Udało jejsię uniknąć wielkiej dyskusji, ale dyskretne śledztwo matek było jeszcze gorsze.W tym się99kryła jakaś niepokojąca tajemnica.Same pytania wydawały się całkiem niewinne, ale zada-wano je tonem dalekim od niewinności i kiedy Penelope rzuciła się na łóżko, wciąż miałaprzed oczami pełen satysfakcji uśmiech matki Margeaux.20.Porucznik Horton stał przed drukarką i czytał raport, który wysuwał się z maszyny.Podniósł długą wstęgę perforowanego papieru i zmarszczył brwi, czytając statystyki prowa-dzenia pojazdów pod wpływem alkoholu.Wzrost o dwieście procent w ostatnim miesiącu?Wzrost o sto dziewięćdziesiąt sześć procent w porównaniu z tym samym okresem w zeszłymroku? To niemożliwe.Na pewno ktoś się pomylił.Horton upuścił wydruk.Drukarka igłowadalej klikała, hałaśliwie wystukując po jednej linijce.Teraz trzeba będzie poświęcić godzinę na ponowne sprawdzenie danych wejściowych.Pomyślał, że uzbiera mu się całkiem sporo czasu przy komputerze, zanim to się skończy.Oprócz pełnowymiarowego śledztwa w sprawie morderstwa musiał nadal wykonywać swojezwykłe obowiązki, co oznaczało dwunasto-godzinny dzień pracy i pracujące weekendy.Ayknął letniej kawy, odstawił papierowy kubek na półkę z instrukcjami obsługi, schyliłsię i zajrzał przez okienko z przyciemnionego plastiku, żeby przeczytać ostatnie linijki ra-portu.Aresztowania osób zakłócających spokój w stanie nietrzezwym - wzrost o sto piętnaścieprocent.Coś tu stanowczo nie grało.Po przeniesieniu z San Francisco, ponad dekadę wcześniej, Horton dziwił się stosunko-wo niską liczbą aresztowań związanych z nadużyciem alkoholu w Napa i okolicznych miej-scowościach.Publiczne pijaństwo, lekkomyślne narażanie życia, jazda po pijanemu i po-dobne wykroczenia zdarzały się zadziwiająco rzadko, zwłaszcza jak na region nastawionygłównie na produkcję napojów wyskokowych.Zupełnie jakby mieszkańcy, świadomi swojejekonomicznej zależności od alkoholu, specjalnie starali się zachować umiar w spożywaniutrunków.To się nie zmieniło podczas całego okresu służby Hortona i wszyscy przyjmowalito za pewnik.Horton usiadł na niskim, pustym stoliku obok drzwi i czekał, aż raport skończy się dru-kować.Wyłowił buteleczkę tylenolu z kieszeni marynarki, przełknął dwie tabletki i popiłresztką kawy.Głowa go nie bolała, ale czuł tępe łomotanie krwi w skroniach i myśli100napływały powoli, ospale, jakby grzęzły we mgle.Spojrzał na wyblakły plakat, który przed laty ktoś przypiął pinezkami do ściany naprze-ciwko: stylizowana tancerka podnosząca wysoko nogę w kankanie.Z niewiadomych powo-dów plakat przypomniał mu Laurę.Mimowolnie zaczął się zastanawiać, co się z nią stało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]