[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pogotowie, milicja, zwłoki Marcina na noszach,nieprzytomny wzrok wsiadającej do milicyjnego wozuMagdaleny wszystko to wydarzyło się naprawdę? I toprzed kilku godzinami?Miotającemu się wśród sprzecznych doznań i domysłówPawłowi ujawniła się w całej pełni różnica między dresz-czykiem podniecenia, odczuwanym przy lekturze podob-nych zdarzeń w prasie codziennej, a bezpośrednim uczest-niczeniem w koszmarze.Przyczyn powodujących wzburzenie Pawła było kilka, awśród nich wcale nie najważniejsza choć naturalnienajbardziej tragiczna była śmierć Marcina.Usiłował odtworzyć przebieg minionego wieczoru.Spra-wa nie była prosta, miał spore luki w pamięci przeklętyalkohol!Dokładnie pamiętał wszystko od momentu odkryciazwłok Marcina.Krzyk Magdaleny spowodował, że wokółtapczana- zebrali się wszyscy.Nie, nie wszyscy od razu.Marta przyszła ostatnia, spała mocno.Paweł czuł, jak myśli kotłują mu się pod czaszką Niepotrafił uporządkować faktów, przypomnieć kolejności zda-rzeń Zaraz.Magda już nie krzyczała, gdy ją otoczyli, stałajak porażona.Chyba nie odezwała się słowem do momentuprzybycia milicji, potem też nie mówiła wiele.Czy Martę ktoś obudził? Raczej nie.Paweł przypomniałsobie teraz wyraznie: Magda podeszła do okna i stała tam,Błażej, Barbara, Ali, Andrzej i on sam otaczali tapczan,wpatrując się w nieruchomą twarz Marcina.Minęło paręchwil nim weszła Marta.Szła chwiejnie, mocno zaspana.Popatrzyła na nich i sen ulotnił się z tężejącej nagletwarzy.Potem dopiero spojrzała na tapczan, na Marcina. Jezus Maria! powiedziała głosem stłumionym, alezupełnie czystym.Podeszła do tapczana, położyła rękę naczole Marcina i cofnęła ją szybko.Wyprostowała się powoli,a potem jej głowa zaczęła się wolniutko obracać i Marta,rozszerzonymi strachem oczami, popatrzyła na Andrzeja.Paweł nie rozumiał zachowania Marty i męczyło go to.Najbardziej męczyło Pawła jednak co innego.Jakieś zda-nie? Gest? Coś ważnego tak się przynajmniej Pawłowiwydawało.To coś łączyło mu się raz z Andrzejem, to znów zMagdaleną, aby w końcu zatracić się, pozostawiając drę-czący niepokój.Nie zdziwił się, że milicja zabrała Magdalenę.Teresa,Andrzej, teraz Marcin.Za dużo tych przypadków, sam takuważał, ale mądrzejszy dzięki temu nie był.Zastanowił się, czy wstępne przesłuchanie przeprowa-dzone na miejscu przez milicję wniosło coś, o czym by niewiedział.Nie! Niczego takiego nie było.Krążył po pokoju, to znów siadał, aby zerwać się i krążyćw odwrotną stronę.Nie odczuwał żadnych fizjologicznychskutków nie przespanej nocy.Popijał wprawdzie szatańskomocną kawę, ale zaparzył ją pamiętając o tym, że prawienie spał, a nie z istotnej potrzeby.Stwierdziwszy, że dłużej w domu nie wytrzyma, ubrał się iwyszedł na ulicę.Z wczorajszej pięknej zimy zostały tylko tu i ówdziebrudne płaty śniegu.Mżył drobny deszczyk, pod stopamichlupotała topniejąca maz.Paweł prawie biegł, niezważając, że ochlapuje sobie spodnie i rozbryzguje błoto naprzechodzących ludzi.Odczuwał dręczącą konieczność roz-mowy z Martą.Wszedł do bramy, kilkoma susami pokonał schody, za-pukał.W skroniach mu waliło.Cisza.Zapukał ponownie i czekał.%7ładnej reakcji.Ale Paweł byłprzekonany, że za drzwiami ktoś wstrzymuje oddech.Chciał już odejść, gdy przypomniał sobie, że pokój Martysąsiaduje z mieszkaniem rodziców.Zadzwonił.Pani Olejarz, matka Marty, ubrana do wyjścia, odpo-wiedziała Pawłowi szorstko, że do Marty prowadzą są-siednie drzwi i natychmiast na powrót szczęknął zamek.A Paweł, postawszy chwilę, cichutko wszedł na pół- piętro istamtąd, przechylony przez poręcz, patrzył w dół.Gdyby go ktoś zapytał, czemu jest taki podniecony, czegotu szuka i dlaczego fakt, że Marta nie chce mu otworzyćdrzwi do tego stopnia wytrącił go z równowagi, że zaczął siębawić w chowanego nie potrafiłby dać sensownejodpowiedzi.Stał wstrzymując oddech, bojąc się zapalićpapierosa, aby dym nie przeniknął do mieszkania, niezdradził jego obecności na klatce schodowej.Minęło piętnaście minut, w czasie których kilka osób zapewne mieszkańców domu obrzuciło go lustrującymspojrzeniem.Do głodu nikotyny dołączyło się pragnienie,zamajaczył kufel zimnego piwa.Pomyślał, że kiełkującepodejrzenie jest nonsensem, a może nawet świństwem zjego strony.Mimo to postanowił czekać jeszcze kwadrans.Nie było to potrzebne, usłyszał bowiem szmer dochodzącyz dołu.Natychmiast wlepił oczy w drzwi mieszkania Marty.Wyszedł z nich Andrzej! Swoim szybkim, Podrygującymkrokiem przebiegł przestrzeń dostępną oczom Pawła iznikł.W tym momencie podniecenie Pawła osiągnęło szczyt.Oparł łokcie na poręczy, dłońmi chwycił się tak gwałtownieza głowę, że wyglądało jakby pragnął ją sobie oderwać,zacisnął powieki.Dopiero po dłuższej chwili oderwał łokcie od poręczy izaczął schodzić ze schodów nie usiłując już się ukrywać,wolno, zamyślony głęboko.Przypomniał sobie nagle treśćdręczącego go zdania.Brzmiało: Jeśli ktoś gwałtowniepcha się na cmentarz, należy mu pomóc w uzyskaniu celu w ten sposób zakończył Andrzej krótkie wspomnienie oTeresie, wtedy w szkole, przy opracowywaniu plansz.Wyszedł z bramy.Przypomniane zdanie wirowało wmózgu, przeplatało się z zasłyszanym gdzieś dialogiem: Tyznasz pana A, prawda? Znam? Ależ skąd! Jestem tylkood trzydziestu lat jego przyjacielem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]