[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mark bÅ‚yskawicznie odzyskaÅ‚ równowagÄ™ i rzuciÅ‚siÄ™ po niego, lecz Ben nie namyÅ›lajÄ…c siÄ™, zdzieliÅ‚ go pięściÄ… w twarz.PoczuÅ‚ wyraznie, jak wargi chÅ‚opca rozgniatajÄ… siÄ™ na zÄ™bach; Mark osunÄ…Å‚ siÄ™na kolana.Ben kopnÄ…Å‚ rewolwer w kÄ…t piwnicy, a gdy chÅ‚opiec usiÅ‚owaÅ‚ poczoÅ‚gaćsiÄ™ w tamtym kierunku, ponowiÅ‚ uderzenie.Mark osunÄ…Å‚ siÄ™ bezwÅ‚adnie na podÅ‚ogÄ™.Poczucie siÅ‚y i sÅ‚usznoÅ›ci dziaÅ‚aniazniknęło bez Å›ladu.ByÅ‚ znowu tylko Benem Mearsem i bardzo, ale to bardzo siÄ™baÅ‚.WpadajÄ…cy przez otwarte drzwi prostokÄ…t Å›wiatÅ‚a przybraÅ‚ barwÄ™ ciemnegofioletu.Zegarek wskazywaÅ‚ 18.51.MiaÅ‚ wrażenie, iż jakaÅ› potworna siÅ‚a przekrÄ™ca mu gÅ‚owÄ™, zmuszajÄ…c go, żebyspojrzaÅ‚ w oczy leżącego w trumnie potwora.Popatrz na mnie, maÅ‚y czÅ‚owieczku.Popatrz na Barlowa, dla którego stuleciabyÅ‚y tym, czym dla ciebie chwile spÄ™dzone wieczorem z książkÄ… przy kominku.Popatrz na wÅ‚adcÄ™ ciemnoÅ›ci, którego chciaÅ‚eÅ› zabić tym Å›miesznym patyczkiem.Spójrz na mnie, skrybo.Ja zapisywaÅ‚em karty ludzkiego losu, a moim atramentembyÅ‚a ludzka krew.Spójrz na mnie i pogrąż siÄ™ w rozpaczy!Jimmy, nie mogÄ™ tego zrobić.Już za pózno, a on jest dla mnie zbyt silny.SPÓJRZ NA MNIE!18.53. Mamo? jÄ™knÄ…Å‚ sÅ‚abo Mark. Mamo, gdzie jesteÅ›? Boli mnie gÅ‚owa.Tu jest zupeÅ‚nie ciemno.DoÅ‚Ä…czy do mego chÅ‚opiÄ™cego chóru.Ben wyszarpnÄ…Å‚ zza pasa jeden z koÅ‚ków i natychmiast wypuÅ›ciÅ‚ go z dÅ‚oni.KrzyknÄ…Å‚ rozpaczliwie, gdy sÅ‚oÅ„ce opuÅ›ciÅ‚o umierajÄ…ce miasteczko, gÅ‚aszczÄ…c napożegnanie ostatnimi promieniami dach Domu Marstenów.Nagle schyliÅ‚ siÄ™ i podniósÅ‚ zaostrzony palik.Ale gdzie podziaÅ‚ siÄ™ mÅ‚otek?G d z i e j e s t t e n p i e p r z o n y m Å‚ o t e k ?Przy drzwiach komórki.UsiÅ‚owaÅ‚ rozbić nim kłódkÄ™.PobiegÅ‚ tam i podniósÅ‚ go z podÅ‚ogi.Mark siedziaÅ‚ pod Å›cianÄ… z paskudnie poharatanymi ustami.DotknÄ…wszy ichdÅ‚oniÄ… spojrzaÅ‚ ze zdumieniem na krew. Mamo! zawoÅ‚aÅ‚. Gdzie jest moja mama?18.55.Granica miÄ™dzy dniem a nocÄ….Ben rzuciÅ‚ siÄ™ w kierunku trumny, Å›ciskajÄ…c w lewej dÅ‚oni koÅ‚ek, a w prawejlekarski mÅ‚otek Jimmy ego.RozlegÅ‚ siÄ™ donoÅ›ny, triumfalny Å›miech.Barlow, z czerwonymi oczami pÅ‚onÄ…-cymi diabelskÄ… radoÅ›ciÄ…, unosiÅ‚ siÄ™ już do pozycji siedzÄ…cej.W chwili, gdy jego374spojrzenie napotkaÅ‚o wzrok Bena, ten poczuÅ‚, jak bÅ‚yskawicznie opuszczajÄ… gosiÅ‚y.Ostatnim, konwulsyjnym wysiÅ‚kiem uniósÅ‚ koÅ‚ek nad gÅ‚owÄ… i opuÅ›ciÅ‚ go w dół,rozcinajÄ…c ze Å›wistem powietrze.Zaostrzony koniec przebiÅ‚ koszulÄ™ Barlowai utkwiÅ‚ w jego ciele.Z gardÅ‚a Barlowa wydobyÅ‚ siÄ™ odgÅ‚os przypominajÄ…cy wycie zranionego wil-ka.SiÅ‚a uderzenia wtÅ‚oczyÅ‚a go z powrotem do trumny; wystawaÅ‚y z niej tylkojego szponiaste, machajÄ…ce dziko rÄ™ce.Ben uderzyÅ‚ mÅ‚otkiem.OdpowiedziaÅ‚o mu kolejne wycie, a w uÅ‚amek sekundypózniej rÄ™ka Barlowa chwyciÅ‚a jego zaciÅ›niÄ™tÄ… na koÅ‚ku dÅ‚oÅ„.Ben wskoczyÅ‚ dotrumny, przygniatajÄ…c kolanami nogi wampira. Puść mnie! ryknÄ…Å‚ Barlow. To dla ciebie, ty sukinsynu! wyszlochaÅ‚ Ben. Dla ciebie, pijawko!Specjalnie dla ciebie!MÅ‚otek opadÅ‚ po raz drugi.Z rany trysnÄ…Å‚ strumieÅ„ lodowatej krwi, oÅ›lepiajÄ…cgo na chwilÄ™.GÅ‚owa Barlowa wiÅ‚a siÄ™ wÅ›ciekle na atÅ‚asowej poduszce. Puść mnie! Nie Å›miesz tego zrobić, nie Å›miesz, rozumiesz?!Ben uderzaÅ‚ raz za razem.Krew buchnęła także z nozdrzy Barlowa, jego ciaÅ‚ozaÅ› zaczęło drgać i skakać niczym nadziana na oÅ›cieÅ„ ryba.Zakrzywione palcesiÄ™gnęły do twarzy Bena, wbijajÄ…c mu siÄ™ w policzki. PUZ MNIE!Po jeszcze jednym ciosie mÅ‚otkiem tryskajÄ…ca z rany krew zmieniÅ‚a kolor naniemal zupeÅ‚nie czarny, zaraz po tym zaÅ› rozpoczÄ…Å‚ siÄ™ caÅ‚kowity rozkÅ‚ad.TrwaÅ‚nie dÅ‚użej niż dwie sekundy; zbyt krótko, by potem można byÅ‚o w to uwierzyć,a jednoczeÅ›nie dość dÅ‚ugo, żeby powracać bez koÅ„ca w nocnych koszmarach.Skóra zżółkÅ‚a, stwardniaÅ‚a i zÅ‚uszczyÅ‚a siÄ™ jak farba na starych płótnach.OczyzbielaÅ‚y, żeby zaraz potem siÄ™ zapaść, wÅ‚osy zaÅ› posiwiaÅ‚y i wypadÅ‚y niczym garśćbiaÅ‚ych piór.CiaÅ‚o zaczęło siÄ™ kurczyć, a usta rozszerzać, aż wreszcie wargi zu-peÅ‚nie zniknęły, odsÅ‚aniajÄ…c owal wyszczerzonych zÄ™bów.Paznokcie poczerniaÅ‚yi odpadÅ‚y, potem w eleganckim, czarnym garniturze pozostaÅ‚y same koÅ›ci, gÅ‚owazaÅ› zamieniÅ‚a siÄ™ w żółtÄ… czaszkÄ™.Przez chwilÄ™ koÅ›ciotrup drgaÅ‚ jeszcze konwul-syjnie i Ben z okrzykiem przerażenia wyskoczyÅ‚ z trumny, lecz hipnotyzujÄ…ca siÅ‚aostatniej przemiany Barlowa byÅ‚a tak ogromna, iż nie sposób byÅ‚o oderwać odniej oczu.Nagle szczÄ™ki rozwarÅ‚y siÄ™ w niemym krzyku, czaszka odwracaÅ‚a siÄ™to w jednÄ…, to drugÄ… stronÄ™, a pozbawione ciaÅ‚a palce chwytaÅ‚y rozpaczliwie zakrawÄ™dz trumny.Zapachy docieraÅ‚y i znikaÅ‚y w krótkich, nastÄ™pujÄ…cych bezpoÅ›rednio po sobiepowiewach: gazy, zgnilizna, pleśń, kwaÅ›ny pyÅ‚, a potem już nic.KoÅ›ci palcówrozsypaÅ‚y siÄ™ jak zużyte ołówki, puste oczodoÅ‚y powiÄ™kszyÅ‚y siÄ™ w bezcielesnymwyrazie zdumienia i przerażenia, to samo staÅ‚o siÄ™ z jamÄ… nosowÄ…, aż wreszcieczaszka rozpadÅ‚a siÄ™ niczym waza z tysiÄ…cletniej porcelany.Dezintegracja do-375tknęła caÅ‚ego szkieletu, i ubranie spoczęło na dnie trumny niczym brudny, nikomuniepotrzebny, rzucony byle gdzie Å‚ach.Mimo to jeszcze przez chwilÄ™ drobinki pyÅ‚u wirowaÅ‚y wÅ›ciekle w powietrzu,a potem Ben poczuÅ‚ coÅ› w rodzaju raptownego powiewu wiatru, który owionÄ…Å‚ go,wywoÅ‚ujÄ…c dreszcz przerażenia i pognaÅ‚ w ciemność.W sekundÄ™ pózniej rozlegÅ‚siÄ™ donoÅ›ny huk, gdy jakaÅ› ogromna siÅ‚a wypchnęła na zewnÄ…trz wszystkie oknapensjonatu. Uważaj! rozlegÅ‚ siÄ™ krzyk Marka. Z tyÅ‚u!Ben obejrzaÅ‚ siÄ™ i zobaczyÅ‚, jak z komórki na warzywa wypeÅ‚zajÄ… Eva, Weasel,Mabe, Grover i wszyscy pozostali.O tej porze Å›wiat należaÅ‚ wyÅ‚Ä…cznie do nich.Mark nie przestawaÅ‚ ani na chwilÄ™ krzyczeć.Ben chwyciÅ‚ go za ramiona i po-trzÄ…snÄ…Å‚. Woda Å›wiÄ™cona! wrzasnÄ…Å‚ prosto w jego udrÄ™czonÄ… twarz. Nie mogÄ…nas dotknąć!Krzyk zamieniÅ‚ siÄ™ w rozpaczliwy szloch. WÅ‚az na górÄ™! PrÄ™dko! poleciÅ‚ mu Ben.MusiaÅ‚ podsadzić chÅ‚opca nadeskÄ™ i pchnąć go, zmuszajÄ…c do wspinaczki.Kiedy nabraÅ‚ pewnoÅ›ci, że Mark niespadnie, odwróciÅ‚ siÄ™, żeby stawić czoÅ‚o Wiecznie %7Å‚ywym.Stali półkolem w odlegÅ‚oÅ›ci jakichÅ› piÄ™tnastu stóp, wpatrujÄ…c siÄ™ w niegoz nienawiÅ›ciÄ…. ZabiÅ‚eÅ› naszego Pana odezwaÅ‚a siÄ™ Eva Miller gÅ‚osem, w którym niewie-le brakowaÅ‚o, a doszukaÅ‚by siÄ™ autentycznej rozpaczy. Jak mogÅ‚eÅ› to zrobić? WrócÄ™ tu powiedziaÅ‚ do niej. I zajmÄ™ siÄ™ wami wszystkimi.WspiÄ…Å‚ siÄ™po pochyÅ‚ej desce, która ugięła siÄ™ pod jego ciężarem, ale wytrzymaÅ‚a.ZnalazÅ‚szysiÄ™ w drzwiach rzuciÅ‚ przez ramiÄ™ jeszcze jedno spojrzenie; milczÄ…ca gromadaskupiÅ‚a siÄ™ wokół trumny.Przypominali mu ludzi, którzy po wypadku tÅ‚oczyli siÄ™nad ciaÅ‚em Mirandy.RozejrzaÅ‚ siÄ™ w poszukiwaniu Marka i dostrzegÅ‚ go leżącego twarzÄ… w dółprzy drzwiach prowadzÄ…cych na werandÄ™.50PowtarzaÅ‚ sobie bezustannie, że chÅ‚opiec tylko zemdlaÅ‚ i że nie staÅ‚o mu siÄ™nic zÅ‚ego.Możliwe, iż tak byÅ‚o w istocie, bo tÄ™tno miaÅ‚ wyrazne i regularne.WziÄ…Å‚go w ramiona i zaniósÅ‚ do swego samochodu.UruchomiÅ‚ silnik natychmiast, jak tylko usiadÅ‚ za kierownicÄ….Kiedy wyjeż-dżaÅ‚ z parkingu na ulicÄ™, poczuÅ‚ niemal fizyczne uderzenie spóznionej reakcji naostatnie wydarzenia.Z najwyższym trudem udaÅ‚o mu siÄ™ powstrzymać szukajÄ…cyujÅ›cia krzyk.Wiecznie %7Å‚ywi wylegli na ulice.376Zalewany na przemian falami zimna i gorÄ…ca, z gÅ‚owÄ… wypeÅ‚nionÄ… dzikimrykiem, skrÄ™ciÅ‚ w lewo w Jointer Avenue i zaczÄ…Å‚ oddalać siÄ™ od miasteczka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]