[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszko stanął w lekkim rozkroku za Mszczujem.Stary żerca ubrany był podobnie.Z tąróżnicą, że jego tunika miała na przodzie żółtą plamę.Staruszek rozmawiał z sołtysem, żywogestykulując.Obaj patrzyli w niebo.Zaśmiałam się pod nosem z pomysłu szeptuchy.Zatrudnićpłanetnika.Idiotyzm.Poczułam, że telefon w mojej torebce zaczął wibrować.Spojrzałam na wyświetlacz.Tomama! Dookoła mnie było bardzo głośno, więc przedarłam się przez tłum i oddaliłam nieco.Podeszłam do kramu szeptuchy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nikt nie ukradł żadnejpisanki.Mama powiedziała mi, że w Egipcie jest zadziwiająco chłodno.Ja opowiedziałam jejo ciepłym słońcu, które mocno grzało w głowę.Pożegnałyśmy się szybko, bo koszt roamingubył zabójczy.Nagle zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama.Odwróciłam się szybko.Za mną stałwysoki, szczupły mężczyzna.Ubrany był na czarno.Czarne włosy opadały mu na ramiona.Jeżeli miały nadać jego twarzy odrobinę łagodności, to był to poroniony pomysł.Natręt miałw sobie coś dziwnego.Jego rysy były ostre, a nos zakrzywiony.Mężczyzna przypominał ptaka.Nie potrafiłam określić, w jakim był wieku.Równie dobrze mógł mieć tyle lat co ja albo byćstarszy o dwie dekady.Cofnęłam się przestraszona.Nie lubiłam, gdy ktoś obcy podchodził do mnie tak blisko. Nie usłyszałam pana powiedziałam zakłopotana.Zerknęłam na kłębiących się niedaleko roześmianych ludzi.Usłyszą, jak krzyknę.Mężczyznamusiał o tym wiedzieć. Wiem odparł chrapliwie.Miał dziwny głos, zupełnie bezdzwięczny.W zasadzie szeptał.Tak mówili ludzieo uszkodzonych strunach głosowych. Chce pan coś kupić? Wsunęłam się za stół.Chciałam, żeby coś oddzielało mnie od tego mężczyzny.Nawet jeżeli miałby to być tylkomały kram pełen nieudolnie pomalowanych jajek. Nie.Nic więcej nie dodał.Przewiercał mnie czarnymi, głodnymi oczami.Poczułam sięnieswojo.Ponad jego ramieniem zerknęłam na rozbawionych mieszkańców.Nikt nie patrzył w nasząstronę.Wszyscy skupili się na Mszczuju, który zaraz miał rozpocząć rytuał. O co panu chodzi? zapytałam. Czego pan ode mnie chce? Chciałem tylko cię poznać i ostrzec. Ostrzec? W tym miejscu wszyscy robią to, co ja im każę.Bogowie, czy to przedstawiciel jakiejś lokalnej mafii? Serio? Może jeszcze będzie żądałprowizji od sprzedaży moich pisanek? Przysięgłam mu zemstę.Namówię szeptuchę, żebyzesłała na niego rzeżączkę.Jeżeli da się ją jakoś zesłać, rzecz jasna.Nie żebym w to wierzyła, ale miło by było miećmożliwość zsyłania chorób wenerycznych na ludzi, których się nie lubi. A z kim mam przyjemność? wycedziłam rozwścieczona. Zapomniał się panprzedstawić. Weles.Jego wąskie wargi rozciągnęły się w złowieszczym uśmiechu.Obnażyły żółtawe, krzywezęby.Niepokój znowu mnie zmroził.To nie był żaden złodziejaszek.To najprawdziwszy psychol,który myśli, że jest trójgłowym bogiem podziemi! Moje ostrzeżenie jest następujące. Chrapliwy głos był tak nieprzyjemny dla ucha, że ażsię skrzywiłam. Jeżeli nie będziesz robiła tego, co ci każę, gorzko pożałujesz, ty i twoibliscy. W takim razie powodzenia przy brudnej robocie w Afryce, bo tam obecnie jest mojamama warknęłam.Sięgnęłam po parasolkę, która stała obok stołu.Coś tam pamiętałam z zajęć samoobrony,a on na zbyt dobrze zbudowanego nie wyglądał.Powinnam zdołać chociaż trochę gouszkodzić, zanim zaalarmowani moim wrzaskiem mieszkańcy Bielin przybiegną mi na ratunek.Gdy podniosłam wzrok, mężczyzna zniknął. Co do& ? sapnęłam, rozglądając się dookoła.Po natręcie nie było nawet śladu.Jakby rozpłynął się w powietrzu.Nagle rozległ się głośnygrzmot.Zaskoczona spojrzałam w niebo.Powoli zasnuwały je ciemne chmury.Wzięły sięznikąd.Zmrużyłam oczy.Wysoko, tuż pod chmurami, zobaczyłam czarny punkt.Jastrząb.14.Wciąż ściskając kurczowo parasolkę, przepchnęłam się przez tłum i stanęłam w pierwszymrzędzie.Potężne ognisko sięgało już płomieniami nieba.Musiało zostać rozpalone przeddeszczem.Rytuał żywego ognia właśnie się rozpoczął.Zdążyłam w samą porę.Potoczyłamspojrzeniem po twarzach otaczających mnie ludzi.Nigdzie nie dostrzegłam przerażającegomężczyzny w czerni.Napotkałam za to wzrok Mieszka.Zmarszczył brwi na widok mojegozdenerwowania.Pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się do niego.Dużo osób przyniosło ze sobą świeczki albo latarenki.Zwyczaj nakazywał, by pouroczystości zabrać ogień do domu, do domowego paleniska.Miał odpędzić chorobyi przynieść szczęście domostwu.Oczywiście zdecydowana większość domów miaładoprowadzony prąd i praktycznie nikt już nie oświetlał go za pomocą kominka i świec, jednakzwyczaj przynoszenia żywego ognia pozostał.Lokalny wróż stanął tuż przy ognisku. Jestem Mszczuj powiedział. Stańcie w kole.Dzisiaj złożymy żertwę.%7łertwa była ofiarą składaną bogom.Miałam szczerą nadzieję, że nie zamierzają spalićjakiegoś żywego zwierzaka.Niby nie robiło się tego już od jakichś stu lat ze względu naobrońców praw zwierząt, ale kto wie, co wyczyniają na wsiach, kiedy nikt nie patrzy.Kumojej uldze Mieszko podał kapłanowi kilka pęków ziół. Ugośćmy i powitajmy naszych przodków przybyłych z Nawi, ofiarowując im ogień dlaogrzania oraz strawę i napitek dla pokrzepienia.Palmy ogień, by o nich pamiętać.Zazmarłych! Za zmarłych powtórzyłam razem z mieszkańcami.Mszczuj wrzucił zioła do ognia.Płomienie uniosły się wyżej i zapłonęły na chwilę nafioletowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]