Home HomeJaque, Bobby Fischer Subcampeón del Mundo... por ahora Jose Maria González, 1971 (3424KB)Eating Disorders Mario Maj, KathrineJuan Jose Lopez Ibor, Norman SartoriusFarmer Philip Jose Œwiat Rzeki 04 Czarodziejski labiryntJose Luis Barcelo Czarna Magia w XX wiekuRodrigues dos Santos Jose Kodeks 632Farmer Philip Jose Przebudzenie kamiennego boga (2Suworow Wiktor Kontrola (2)Zbigniew Włodzimierz Fronczek Wyznania grabarza§ Johnson Denis Drzewo dymuNorton Andre Pakt Sokolnkow (SCAN dal 1160)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gotmax.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Oczywiście, nikt się nie napraszał, lecz wszyscy wiedzieli, o co chodzi.I tak było to określenie o wiele łagodniejsze od tych, które nasuwały się na myśl wszystkim obecnym.Po krótkiej naradzie w korytarzu ślepcy uznali, że najlepszym wyjściem z tej niezręcznej sytuacji będzie rozdzielenie pozostałych kartonów między przedstawicieli sal.Na szczęście została parzysta liczba paczek.Po­stanowiono wyłonić komisję, dla przeprowadzenia śledztwa w sprawie brakujących, a właściwie skradzionych kartonów.Jak zwykle dyskusja zaczęła się przeciągać.Nie wiadomo było, czy najpierw należy odzyskać paczki, czy zabrać się do jedzenia tego, co zostało.Przeważyły jednak głosy tych, którzy twierdzili, że biorąc pod uwagę długi post, do którego zostali zmuszeni, lepiej będzie najpierw napełnić żołądki, a potem prowadzić śledztwo.Pamiętajcie, że musicie jeszcze pochować swoich ludzi, powiedział czło­wiek z pierwszej sali, Jeszcze nie zabiliśmy tych skur­czybyków, a już mamy ich pochować, zażartował ktoś z drugiej sali.Wszyscy wybuchnęli śmiechem.Wkrótce jednak okazało się, że złodzieje zniknęli.W drzwiach obu sal stały grupki wygłodniałych ludzi, którzy donieśli, że przed chwilą słyszeli czyjeś kroki w korytarzu, jakby ktoś niósł bardzo ciężkie rzeczy, lecz na pewno nikt nie wszedł do sali, bo nie było tam żadnego jedzenia.Padła propozy­cja, by zidentyfikować złodziei według numerów łóżek, które zajmowali.Te łóżka, które są wolne, z pewnością należą do poszukiwanych, trzeba więc poczekać, aż wyjdą ze swej kryjówki, oblizując się po posiłku, i zaatakować ich z zaskoczenia, by raz na zawsze zapamiętali, że wspólna własność jest święta.Choć był to dość szczególny sposób wymierzania sprawiedliwości, wszyscy z chęcią nań przystali.Powstał jednak pewien problem, ponieważ oznaczało to, że znów przesunie się czas upragnionego posiłku, a śniadanie i tak było już zimne.Najpierw zjedzmy, zaproponował jeden ze ślepców, a wszyscy chórem go poparli, choć tak niewiele zostało do podziału po niechlubnym postępku kilku współtowarzyszy.W tym czasie, gdzieś poza murami zniszczonego i zaniedbanego budynku, złodzieje wpychali pewnie w siebie po kilka porcji naraz.Uczciwi obywatele tymczasem musieli zado­wolić się jedną trzecią tego, co im przysługiwało.Tym razem posiłek był nieco lepszy, składał się z kawy z mle­kiem, herbatników i chleba z margaryną.Kiedy w melan­cholijnym nastroju skubali swą przysłowiową suchą krom­kę chleba, z głośników odezwał się glos wzywający zarażonych internowanych, by odebrali swoje racje żyw­ności.Mając na uwadze nadużycie, którego dopuścili się ślepi współmieszkańcy, jeden z pokrzywdzonych pod wpływem emocji zaproponował, by zaczekać w holu i we właściwej chwili odebrać jedzenie widzącym.Zobaczycie, że gdy tylko nas zobaczą, uciekną w popłochu i zostawią kilka paczek.Jednak lekarz potępił ten pomysł, To niesprawiedliwe karać niewinnych.Kiedy wszyscy skoń­czyli jeść, żona lekarza i dziewczyna w ciemnych okularach wyniosły do ogrodu puste kartony, pojemniki po mleku i kawie, plastikowe kubki oraz to wszystko, czego nie dało się zjeść.Musimy spalić śmieci, zauważyła żona lekarza, Tyle tu much, trzeba z tym skończyć.Tymczasem inni usadowili się na swoich łóżkach i czekali na powrót czarnych owiec.Barany, odezwał się czyjś szorstki glos, jakby w odpowiedzi na to łagodne określenie, którym posłużyliśmy się, nie mogąc znaleźć bardziej odpowiednich słów.Ale złodzieje nie pojawili się, może przeczuwali, że niejeden miałby ochotę spuścić im tęgie lanie.Czas mijał, ktoś zasnął, inni wyciągnęli się na łóżkach.Tak, panowie, papu i spać.Mimo wszystko nie jest tak źle, chyba że brakuje żarcia, bez tego człowiek nie wyżyje.Właściwie to mamy tu jak w hotelu.Co innego jakiś zagubiony ślepiec tam w mieście, to dopiero katorga, prawdziwe nieszczęście.Błądzić po omacku po ulicach, wszyscy uciekają, rodzina przerażona, każdy boi się podejść, kochająca matka, ukochane dziecko, aż strach pomyśleć.Pewnie zrobiliby to samo, co tu, zamknęliby nieszczęśnika na klucz i stawiali jedzenie pod drzwiami.Tak, między Bogiem a prawdą, bez rozczulania się nad sobą, trzeba przyznać, że rząd podjął słuszną decyzję, izolując wszystkich ślepców.Równi z równymi to najlep­szy sposób, postąpiono jak z trędowatymi.Nie ma wątpliwości, że ten lekarz z głębi sali ma rację, Musimy się zorganizować, bo w gruncie rzeczy o to właśnie chodzi, to znaczy, najpierw żarcie, potem organizacja, jedno i drugie jest niezbędne do życia, wystarczy wybrać kilku zdyscyp­linowanych ludzi umiejących pilnować porządku, ustalić zasady współżycia, podstawowe obowiązki, zamiatanie, sprzątanie, mycie, nie ma co narzekać, przysłali nam nawet mydło i detergenty, trzeba tylko dbać o łóżko, a najważniejsze to nie stracić szacunku do samego siebie, nie wchodzić w drogę żołnierzom, którzy tylko wykonują rozkazy i muszą nas pilnować, nie potrzebujemy więcej zabitych, wieczorem można poprosić kogoś, by opowie­dział jakąś ciekawą historię, kilka anegdot, wszystko jedno co, choć najlepiej, żeby ktoś znał na pamięć Biblię, powtórzylibyśmy sobie wszystko od wygnania Adama i Ewy z raju, bo najważniejsze to słuchać i mówić, szkoda, że nie ma radia, jak wiadomo, muzyka łagodzi obyczaje, słuchalibyśmy sobie wiadomości, kto wie, może wynajdą lekarstwo na naszą chorobę, ależ byłaby radość.Wkrótce stało się to, czego wszyscy się obawiali.Z dworu dobiegły strzały.Ktoś krzyknął, Idą nas zabić, Spokojnie, przerwał lekarz, To niemożliwe, gdyby chcieli nas zamordować, weszliby do środka, a nie strzelali na dziedzińcu.Miał rację, strzałów nie oddał żołnierz, który nagle oślepł i przez pomyłkę nacisnął na spust.To sierżant kazał strzelić w powietrze, gdyż był to jedyny sposób, aby zapanować nad gromadą ślepców, którzy potykając się wychodzili z autokarów.Ministerstwo Zdrowia zawiado­miło wojsko, Przysyłamy cztery autokary z nowymi chorymi, Ilu ludzi, Około dwustu, Gdzie ich umieścimy, o ile nam wiadomo, ślepi zajmują jedynie trzy sale w prawym skrzydle szpitala, gdzie jest tylko sto dwadzieś­cia łóżek, a już mieszka tam sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób, nie licząc tych kilkunastu, których musieliśmy zastrzelić, Jedyna rada to zająć pozostałe sale, Ale w ten sposób zarażeni będą mieli bezpośredni kontakt ze ślepy­mi, Prędzej czy później oni też oślepną, a poza tym, prawdę mówiąc, wszyscy jesteśmy już zarażeni, każdy przynajmniej raz miał kontakt wzrokowy ze ślepcem, Ale przecież ślepi nie widzą, jak więc można się od nich zarazić, Nic prostszego, panie generale, po prostu niewidzące oko przekazuje chorobę zdrowemu oku, Mamy tu pułkownika, który twierdzi, że najprościej byłoby lik­widować kolejne transporty ślepych, Martwi czy żywi, to nie ma znaczenia, Ale żywy ślepiec to nie to samo co martwy ślepiec, Owszem, ale za to wszyscy martwi są ślepi, Dobrze, czyli będzie dwustu ludzi, Tak, Co z kierow­cami autokarów, Ich też zamknijcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •