Home HomeRobert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)Ron Johnson Doskonaly biznesplan (2)diderot denis zakonnica (2)Jones James Stad do wiecznosciJennifer D. Keene World War I (2006)Trylogia Lando Calrissiana.01.Lando Calrissian i Mysloharfa Sharow (2)Peter Berling Dzieci Graala 02 Krew królówRowling J K Harry Potter i wiezien AzkabanuZajdel A. Janusz BuntRice Anne Wywiad z wampirem
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Przytuliła się do niegomocno, miękka i gorąca, włosy miała sztywne, pachnące jak niemowlęcypuder.Kiedy ją zapytał o imię, odpowiedziała:- Zrobię ci je.Patrzył na jej dojrzałe, miękkie usta.Piosenka miała szybki rytm, ale onitańczyli wolno w rubinowym świetle szafy grającej.Walsh zapłacił za piwa.Zpiewali piosenki z francuskimi marynarzami, z których jeden tańczył bezspodni na stole, podczas gdy pozostali potrząsali szklankami z piwem i opry-skiwali go pianą.Walsh siłował się na rękę ze wszystkimi przy stole i każde-go pokonał.Zapłacił za program, oni natomiast musieli dać mężczyznie wgangsterskim garniturze w prążki dodatkowe dwa dolary  za szafę grającą ,jak powiedział.Poszli do sypialni na tyłach budynku, usiedli na podłodze.Weszła kobieta, zamknęła drzwi, z papierosem w ustach zdjęła przez głowęsukienkę i stanęła przed nimi naga, tylko w czerwonych szpilkach, wydmu-chując kłęby dymu.Ciało miała absolutnie doskonałe.- Jak, jak, jak masz na imię? - krzyknął Evans.- Na imię mam Virgin - odpowiedziała.Z szafy grającej w barze znowu popłynęła piosenka You've Lost ThatLopin' Feeling i naga Virgin zaczęła się poruszać.- Dzisiaj wieczorem jestem taka napalona, napalona, napalona - zawo-dziła.James nie czuł swoich dłoni, stóp, ust, języka.Niecały metr od jego twa-rzy kobieta przez minutę tańczyła do muzyki, pózniej usiadła na łóżku, roz-stawiła kolana, wsunęła ustnik papierosa pomiędzy wargi sromowe i wypu-ściła kłąb dymu z krocza do wtóru Satisfaction Rolling Stonesów.James miałwrażenie, że głowę mu odrąbano i wrzucono do gotującej się wody.Virginpołożyła się, opierając na łóżku tylko głowę i ramiona, stopy w szpilkachpostawiła na podłodze i zaczęła kołysać tułowiem w rytm Barbary Ann.Wszyscy też śpiewali.Boże wszechmogący, modlił się jakąś cząstką siebie,jeśli to jest wojna, niech pokój nigdy nie nadejdzie.Trzy Francowate Mendy przyszły na kolejne konsultacje.Trzymali się zesobą, skuleni w ten słoneczny poranek w cieniu przy pierwszym baraku, iżadnemu z patrolu Echo nie wpadło do głowy, żeby do nich zagadać.Przera-żający był zwłaszcza czarny.Wcześniej służył w jednostce dalekiego zwiadu,204 który kompletnie odurzony prochami wędrował tylko nocą i odbierał życiewszystkim napotkanym po drodze mężczyznom, kobietom i dzieciom.Nagłowie miał dziką plątaninę kędziorów, malował sobie twarz jak Indianin ichodził z mundurze z oderwanymi rękawami.W porównaniu z nim prawdzi-wy Indianin, niewysoki, żylasty, z krzywymi nogami, pochodzący z połu-dniowego zachodu, wydawał się całkiem zdrowy na umyśle.Trzeci był Wło-chem albo kimś bardziej egzotycznym, może Grekiem, Ormianinem.Nigdysię nie odzywał, nawet do swojego przełożonego pułkownika.Tymczasem pułkownik Sands nie chciał się zamknąć.Nie był prawdzi-wym pułkownikiem, bardziej wyglądał na honorowego pułkownika z połu-dnia, ludzie za plecami nazywali go  pułkownik Sanders , a rzadkie porannezebrania w obozie na zachodnim zboczu Góry Szczęśliwego Trafu określali Godziną Władzy.Ale pułkownik nie był głupcem.Charakteryzował się niesamowitą zdol-nością odczytywania cudzych myśli:- Zdajecie sobie sprawę, że jestem cywilem.Konferuję z waszym po-rucznikiem, nie wydaję mu rozkazów, natomiast kieruję naszymi operacjamiw ogólnym znaczeniu tego słowa.- Stał w oślepiającym świetle tropikalnegoporanka, ujmując się pod boki.- Dwanaście tygodni temu, dziewiętnastegolistopada moja alma mater Notre Dame zagrała z uniwersytetem stanowym wMichigan mecz, który powinien być najkrwawszy w jej historii.Oba zespoływspaniałe.Oba niepokonane.Oba rwące się do walki.- Pułkownik miał takiejak oni płócienne buty, nowe sztywne levisy oraz kamizelkę wędkarza zmnóstwem kieszeni.Biały T-shirt.Lotnicze okulary przeciwsłoneczne.-Tydzień przed meczem studenci z Michiganu zrzucili z samolotu na campusNotre Dame broszury adresowane do  kochających pokój wieśniaków zNotre Dame.Pytali w nich:  Dlaczego walczycie z nami? Dlaczego trwaciew błędnym przekonaniu, że możecie swobodnie i otwarcie z nami wygrać?Wasi przywódcy was oszukali.Kazali wam uwierzyć, że możecie wygrać.Natchnęli was fałszywymi nadziejami.O czym on gada? Pułkownik był po części zabawną, po części ponurą ta-jemnicą.Czasami mówił jak żartowniś, czasami jak Kennedy.Lubił, żebyporucznik Popierdolony woził go po górze, sam natomiast żuł cygara i popi-jał whisky z małej butelki, między kolanami ściskając M16 w nadziei, żeupoluje tygrysa, pumę albo dziką świnię.205 - Ten mecz pomiędzy uniwersytetami Notre Dame a Michigan State, októrym wam opowiadam, już teraz nazywany jest Meczem Stulecia.Jestważny dla mnie nie tylko jako byłego zawodnika Walecznych Irlandczyków,ale jako obecnego wroga Wietkongu.Staram się zdobyć relację filmową ztego meczu, bo chciałbym, żeby każdy żołnierz tutaj mógł go przestudiować.Liczę, że dostanę filmy pokazujące, jak Waleczni Irlandczycy jadą pociągiemna stadion Spartan w East Lansing w Michigan.Ludzie stali na polach kuku-rydzy i pastwiskach przy torach, trzymając transparenty:  Zwięta Mario,łaskiś pełna, Notre Dame będzie drugie.Chciałbym każdemu z was pokazaćto, co widzieli Irlandczycy, kierując się na stadion, gdzie siedemdziesiątsześć tysięcy ludzi śpiewało, kołysało się, wrzeszczało.%7łałuję, że wszyscynie możemy usiąść i oglądać meczu od początku.Irlandczykom towarzyszył pech.Nasz główny łapacz, Nick Eddy, wysia-dając z pociągu, pośliznął się na lodzie i nadwerężył sobie ramię jeszczeprzed meczem.Kolejne nieszczęście: po pierwszej kwarcie nasz najlepszylewy środkowy opuścił boisko na noszach.Potem nasz rozgrywający TerryHanratty padł na stos i został z niego wywleczony z wyrwanym barkiem.Podkoniec drugiej kwarty Michigan State biło nas dziesięć do zera.Ale temumłodemu cukrzykowi z rezerwy nazwiskiem Coley O'Brien jakimś cudemudało się przyłożenie na trzydzieści cztery jardy do rezerwowego łapaczanazwiskiem Bob Gladieux (to nawet nie jest irlandzkie nazwisko) i potemIrlandczycy odpierali ataki Michigan, aż naszemu udało się wbić gola napoczątku czwartej kwarty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •