[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Większość trafiła tu z więzień dla dłużników.Wielu pochodzi z tej samej wioski.Najwyraźniej nie podobali się Satrapie, więc podniósł podatki dla osad z ich doliny.Kiedy żaden z mieszkańców nie był w stanie ich zapłacić, wszystkich spędzono i sprzedano handlarzowi niewolników.Prawie całą wioskę.Zresztą mówią, że taka rzecz zdarzyła się nie po raz pierwszy.Tak czy owak, sprzedano ich, a potem trzymano w zagrodach i karmiono odpadami.Niektórzy twierdzą, że specjalnie ich odchudzano, by jak najwięcej osób zmieściło się w ładowni statku.Za takich prostych ludzi handlarze nie dostają zbyt dobrej ceny, toteż by zarobić, trzeba napakować statek po brzegi.Marynarz podniósł latarnię wyżej.Puste kajdany zwisały ze ścian niczym osobliwe pajęczyny bądź leżały zwinięte na podłodze jak rozgniecione ciała węży.Kennit uprzytomnił sobie, że dotąd był świadom istnienia tylko pierwszego szeregu patrzących na niego istot.Za nimi, jak okiem sięgnąć, leżeli, kucali lub siedzieli w ciemnościach inni.Poza niewolnikami ładownia była pusta.Gołe deski, w narożnikach kilka garści brudnej słomy, która przywodziła na myśl porzuconą pościel.Wnętrze statku także oblano morską wodą i wyszorowano, niestety nie sposób było doczyścić nasyconego moczem drewna i usunąć fetoru z okrętowego ścieku.Smród amoniaku tak drażnił oczy, że po policzkach pirackiego kapitana potoczyły się łzy.Zignorował je i miał nadzieję, że nie są widoczne w półmroku.Nie Zakrztusił się tylko dzięki temu, że zaciskał zęby i płytko oddychał.Niczego bardziej nie pragnął, jak tylko wyjść stąd, ale zmusił się do przejścia całej długości ładowni.Po drodze nieszczęśnicy podczołgiwali się do niego i mamrotali.Kennitowi zjeżyły się włoski na karku, starał się wszakże nie patrzeć za siebie i nie sprawdzać, w jak bliskiej odległości idą za nim.Nagle stanęła przed nim jedna z kobiet - śmielsza bądź głupsza od reszty grupy - i podsunęła mu pod oczy szmaciane zawiniątko, które trzymała kurczowo przy sobie.Wbrew woli zajrzał do środka i zobaczył dziecko.- Urodzone na tym statku - oświadczyła zachrypłe.- Urodzone w niewolnictwie, lecz uwolnione przez ciebie, panie.- Jej palec dotknął niebieskawego znaku “X”, które nadgorliwy handlarz zdążył już wytatuować przy nosku dziecka.Kobieta ponownie podniosła wzrok na swego wybawcę.W jej oczach dostrzegł dzikość.- Co mogłabym ci ofiarować w podzięce?Kennit starał się zapanować nad mdłościami.Na myśl o jedynej rzeczy, którą mogłaby mu ofiarować kobieta, ścierpła mu skóra na całym ciele.Z ust niewolnicy pachniało zepsutymi zębami w gnijących dziąsłach.Wykrzywił usta w parodii uśmiechu.- Nazwij to dziecko Sorcor.Na moją cześć - podsunął zdławionym głosem.Kobieta nie dostrzegła sarkazmu w jego tonie, ponieważ wypowiedziała pod jego adresem błogosławieństwo, po czym rozpromieniona wycofała się, kurczowo przyciskając do piersi chude niemowlę.Reszta tłumu przysuwała się coraz bliżej.Wiele osób krzyczało:- Kapitanie Kennit, kapitanie Kennit!Z całych sił starał się powstrzymać przed ucieczką z tego miejsca.Machnął tylko marynarzowi ręką z latarnią i rozkazał charkliwie:- Wystarczy.Widziałem już dość.Nie potrafił ukryć w głosie rozpaczy.Trzymając ściśle przy twarzy perfumowaną chusteczkę, wspiął się szybko po najbliższej drabince.Na pokładzie jeszcze chwilę panował nad ogarniającymi go nudnościami.Ze stężałą twarzą tak długo wpatrywał się w horyzont, aż był pewny, że nie zhańbi się pokazem słabości.Zmusił się do zastanowienia nad tą nagrodą, którą zdobył dla niego Sorcor.Statek wydawał się dość solidny, ale Kennit wiedział, że nie dostanie za niego przyzwoitej ceny, jeśli kupiec będzie miał dobry węch.- Stracony trud - warknął wściekle.- Zmarnowany czas! Wsiadł na giga i rozkazał, by go zawieziono z powrotem na “Mariettę”.Wtedy właśnie postanowił, że odwiedzi Krzywe.Skoro statek i tak nie przyniesie mu zysku, niech się go przynajmniej szybko pozbędzie i wreszcie zajmie innymi sprawami.Popłynął jednak do osady dopiero późnym popołudniem.Pomyślał, że zabawnie będzie poobserwować, jak oswobodzeni niewolnicy reagują na miasto i jak ono wita nagły napływ ludności.Może do tej pory Sorcor dostrzegł już szaleństwo swej dobroczynności.Wydał rozkaz chłopcu pokładowemu, który pospiesznie powiadomił kogo trzeba.Gdy Kennit przygładził włosy, włożył kapelusz i wyszedł z kajuty, gig już na niego czekał.Marynarze, których wyznaczył, by mu towarzyszyli, okazali się chętni jak zaproszone na spacer psy.Każda osada, każde zejście na ląd stanowiło dla nich pożądaną odmianę.Mimo iż kapitan nie dał im zbyt wiele czasu na przygotowania, wszyscy zdążyli wdziać czystsze koszule
[ Pobierz całość w formacie PDF ]