Home HomeChoroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrądzkiegoWitkiewicz Stanislaw Ignacy N niemyte dusze imnLem Stanislaw Swiat na krawedzi (SCAN dal 933Lem Stanislaw Swiat na krawedzi (SCAN dal 933 (3)Lem Stanislaw Bomba megabitowa (SCAN dal 935)Lem Stanisław Ratujmy kosmos i inne opowiadaniaLem Stanislaw Golem XIV (SCAN dal 1103)Pagaczewski Stanislaw Gabka i latajace talerze (SCANBalch James F Super antyoksydanty (3)Listy do Marysienski Sobieski J
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nowepliki.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Wybierane przez nas przedmioty ustawialiśmy na dużym stole stojącym na środku pokoju.- Ty! Co tam znów przyniosłeś? - woła Mietek.- Jakiś poklejony wazon?.- To go wyrzuć w cholerę i nie zawracaj głowy - odpowiedziałem już zły, że on bez przerwy gada i śmieje się ze wszystkiego.Teraz dla odmiany ja zawołałem Mietka.- Zobacz, jakieś małe fotografie.Brać to czy nie? Śliczne ramki.- Możemy brać - odpowiedział Mietek patrząc na fotografie starożyt­nych babek.- Ciężkie to nie jest.Fotografie wyrzucimy, a ramki ładne, to może ktoś kupi.- Tu w futerale stoi coś ciężkiego - woła znów Mietek.- Pomóż przenieść na stół.Po zdjęciu pokrowca okazało się, że jest to zegar w porcelanowej oprawie, który "obsiadły" porcelanowe babki.Śliczna rzecz, nawet na taką jak moja znajomość tych rzeczy.Bo dopiero później dowiedziałem się, że te fotografie to bardzo drogie miniaturki, które dołożyłem darmo kupcowi porcelanowych talerzy, za które w naszym pojęciu zapłacił bardzo dobrze.A zegar okazał się zegarem z czasów Ludwika któregoś tam.Sprzedać go chciałem swojemu majstrowi z fabryki za czterysta złotych.Tak na oko oceniliśmy jego wartość.Gdy nie chciał nam tyle zapłacić, zawieźliśmy zegar do handlarza.Na "wariata" podałem cenę dziesięć tysięcy złotych, które on bez jednego słowa zapłacił.Gdy po kilku dniach majster zgodził się dać żądaną poprzednio sumę, odesłałem go do handlarza, któremu zegar sprzedaliśmy.Poszedł i udawał kupca, który chce kupić antyczny zegar.Obejrzał kilka, lecz nigdzie nie zauważył naszego.Wreszcie znalazł.Gdy zapytał o cenę, właściciel odpowiedział poważnie:- Ja pana nie znam.Nie wiem, jakie są pana możliwości finansowe, ale mogę pana zapewnić, że nigdy nie będzie pana stać na kupno takiego zegara.To jest unikat jedyny w swoim rodzaju.Nie znałem się na unikatach w ogóle; zacząłem żałować, że nie znam się na porcelanie i antykach.Po naładowaniu dwóch worków drobną porcelaną wyszedłem przez okno, a Mietek podał mi majdan, który spokojnie zanieśliśmy do domu, i wróciliśmy po resztę.Pozostał jeszcze zegar, kilka "blach" - jak nazwałem stare, chyba rosyjskie, samowary - i jeden obraz, który nożem wyrżnęliśmy z ram.Jak kto kupi, to przyjdziemy po inne - obiecywaliśmy sobie zwijając obraz w rulon.Teraz do środka wskoczył tylko Mietek i już po chwili podawał mi zegar.Wychylony z okna wołał:- Bierz prędzej, bo nie mogę utrzymać! Wystawiłem ręce i mówię:- Puszczaj!Nie utrzymałem.Zegar wypadł mi z rąk i wleciał w kupę śniegu.Zakląłem półgłosem, bo w momencie upadku zadźwięczał dzwonek umie­szczony w zegarze.Spojrzałem po oknach - cisza, nie widać żadnej twarzy.Zegar nie zadzwonił nawet głośno, ale w ciszy nocnej odniosłem wrażenie, że to odezwał się dzwon kościelny.Z dużym wysiłkiem udało mi się wreszcie wyciągnąć zegar ze śniegu i przenieść za róg domu.Po chwili odebrałem zwinięty obraz i czekałem na znak od Mietka, żeby odebrać "blachy", które ładował do worka.Wreszcie ukazał się na oknie z workiem pełnym tego żelastwa.Rzucił go, ja na dole chwyciłem, ale worek ciężarem swym przechylił się w bok i cały majdan spadł na ziemię.Rozległ się przeraźliwy brzęk, zdolny obudzić całą kamienicę.Mietek szybko zamknął okno, zeskoczył na dół i już był przy mnie, gdy ja w tym czasie stałem za rogiem domu z pistoletem w ręku.Byłem pewien, że hałas ściągnie na nas dodatkowe, nieprzewidziane kłopoty.Gdy po dziesięciu minutach nie zaszło nic nowego, wyjrzeliśmy zza węgła, rozejrzeliśmy się na wszystkie strony - i zarzucając majdan na plecy, bocznymi ulicami dostaliśmy się do domu.Więc już mamy zimę na cały regulator.Koledzy martwili się, że drą im się buty, a nigdzie nie można kupić skóry na zelówki, która jest na wagę złota.Poszedłem na Wójtówkę do Olka.Leżał jeszcze w łóżku, a matka chodziła po mieszkaniu i wymyślała mu, że nie chce wstać.Słów, którymi operowała, nie powstydziłby się najbardziej gramotny w tej dziedzinie furman.Olek też nie był dłużny matce.Siedziałem na jakimś kulawym stołku i śmiałem się w duchu, ciekawy, co z tej "rozmowy" wyniknie.- Mieliście takiego sukinsyna ojca, że was nie powyduszał, jak szczenia­kami byliście - dziamgocze matka pod adresem Olka i jego młodszej siostry.Teraz już i Olek się zdenerwował.Usiadł na łóżku i powiedział ostro:- Niech matka przestanie, bo się zezłoszczę.Efekt piorunujący.Olek poleżał jeszcze kilka minut, wstał, ubrał się, a matka w tym czasie nie powiedziała nawet jednego słowa.Gdy wyszli­śmy na ulicę, zapytałem, co się stało, że matka tak dokładnie zamknęła twarz.- Jak ty się złościsz? Matki przecież nie bijesz?- A po co bić? Widziałeś, że na środku mieszkania stoi żelazny piecyk, od którego biegną rury do luftu.Matka cholernie nie lubi robić.A jak ja ostrzegam, że mogę się zezłościć, i to nie pomaga, to kopię nogą w piecyk.Piecyk się przewraca, rury się rozlatują i matka ma na tydzień roboty ze sprzątaniem sady, których pełno jest wtedy w każdym kącie.- Słuchaj, potrzebuję skóry na zelówki.Poradź, jak zdobyć, żeby nic nie kosztowały i żeby jeszcze można było zarobić na kieliszek chleba.- Zrobimy skok na fabrykę - odpowiedział Olek bez chwili wahania.- Mam jedną na oku.Pilnuje jej niemiecki dozorca, ale ja już mam sposób, żeby wszystko grało.Kiedy idziemy?- Możemy iść dzisiejszej nocy, tylko zabiorę jeszcze jednego kumpla, Władka.Przecież go znasz, równy i charakterny chłopak.Wieczorem spotkaliśmy się u Olka, a przed północą wyszliśmy z domu i Olek poprowadził nas bocznymi uliczkami w kierunku fabryki, w której mieliśmy zaopatrzyć się w skórę.Gdy dochodziliśmy do rogu ulicy, usłyszeliśmy odgłos ciężkich kroków.Wyjrzałem ostrożnie zza muru.W naszym kierunku szło dwóch policjantów.Przeskoczyć przez ulicę już nie można, bo nas zobaczą, więc w tył zwrot i biegiem z powrotem.Gdy dobiegliśmy do nowego skrzyżowania, znów usłyszeliśmy kroki.Wyjrzałem zza rogu - też dwóch policjantów!- Obława - szepnął Olek.- Z tyłu i z przodu gliny.Wiejemy! I pierwszy wyskoczył zza rogu, a my za nim.- Stać! - krzyknęli równocześnie policjanci, ale my przecież nie po to uciekaliśmy, żeby teraz stanąć.Do następnego rogu brakowało nam jeszcze kilkanaście metrów, gdy policjanci znowu wyskoczyli.- Stać! - słyszymy.- Bo będę strzelał!"Spróbuj! - pomyślałem sobie.- Strzelać to ja też potrafię".Kilkanaście metrów za rogiem zobaczyłem dziurę w płocie, więc wołam do chłopaków:- Skaczcie do dziury, a ja ich zgubię!Chłopaki wleźli za parkan, a ja ile sił w nogach popędziłem do następne­go rogu.Tuż przy rogu zatrzymałem się i czekam na ukazanie się policjan­tów.Gdy wyskoczyli zza jednego rogu, ja zniknąłem za drugim, ale już mnie zauważyli.Przy następnym zrobiłem taką samą sztuczkę.Teraz już trzeba wiać naprawdę, bo będzie głupio, jeśli za którymś rogiem naskoczę na innych policjantów.Wskoczyłem w następną ulicę, przebiegłem pięćdzie­siąt metrów i.połapałem się, że wpadłem w ślepą uliczkę.Jak najszybciej z powrotem.Wyjrzałem zza rogu, a policjant już blisko.Teraz już nie ma gdzie uciekać.Co robić? Szybko wyjąłem z kieszeni parabellum i granat.Wyrwałem zawleczkę, poczekałem chwilę, a gdy goniący mnie policjanci znaleźli się już w odległości trzydziestu metrów od rogu, wystawiłem jedno oko zza winkla i przeraźliwie spokojnie powiedziałem:- Eee, wróćcie się, bo kawałki z was będą.Stanęli, spojrzeli na siebie, zrobili w tył zwrot i spokojnie poszli z powrotem, nie oglądając się za siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •