[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnóstwo ludzi do pózna, gliniarze nie lubią tam zachodzić. Można tam porzucić samochód? Odwrócisz się na dwie sekundy, a przejdzie do historii. Są tam bankomaty? Yhm. O, jest jeden.Na krawężnik, aż kawałki hartowanego szkła wypadły z rozbitej tylnej szyby.Nawet nie zauważyła, kiedy to się stało.Z tylnej kieszeni spodni wyjął przemo-czony portfel i zaczął wyciągać z niego karty.Spojrzał na nią. Jeśli chcesz wyskoczyć z wozu i uciec wzruszył ramionami to maszokazję.Potem sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął okulary oraz telefon Codesa, któryzgarnęła, gdy w Dysydentach zgasło światło.Ponieważ wiedziała od Lowel-la, że ludzie w tarapatach potrzebują telefonu, czasem bardziej niż czegokolwiekinnego.Rzucił jej na podołek okulary tego faceta i telefon. Są twoje.Pózniej wysiadł, podszedł do bankomatu i zaczął wpychać weń karty.Sie-działa tam, patrząc, jak automat wynurza się ze swojej pancernej obudowy, takjak zawsze nieśmiało i ostrożnie, wysuwając swoje kamery, żeby monitorowaćtransakcję.On stał, bębniąc palcami, z wargami ułożonymi jak do gwizdnięcia,ale nie wydając żadnego dzwięku.Popatrzyła na futerał i telefon, zastanawiającsię, dlaczego po prostu nie wyskoczy i nie ucieknie, tak jak powiedział.W końcu wrócił, przeliczając kciukiem zwitek banknotów, wepchnął je dokieszeni dżinsów i wsiadł.Pstryknął pierwszą kartę w kierunku bankomatu, którychował się do swojej skorupy jak krab. Nie wiem, jak zdołali tak szybko zablokować to konto, po tym jak uszko-dziłaś laptopa Freddiego.Pstryknął drugą.Potem ostatnią.Leżały przed bankomatem, który zasłonił sięlexanową tarczą, błyskając maleńkimi hologramami w powodzi halogenowychświateł. Ktoś je zabierze powiedziała.146 Mam nadzieję rzekł że wezmie i poleci z nimi na Marsa.Potem zrobił coś na wstecznym biegu, wszystkimi czterema kołami, i fordpodskoczył, wypadając na ulicę, a jakiś wóz przeleciał obok z wyciem hamulcówi klaksonu, a kierowca rozdziawił usta w wielkie O.Chevette, która wciąż czułasię posłańcem, nawet się to spodobało.Tyle razy zajeżdżali jej drogę. Cholera powiedział, przerzucając dzwignię biegów, aż znalazł potrzebnyi ruszyli naprzód.Kajdanki ocierały czerwoną szramę pozostawioną przez wpijającego się czer-wonego robaka. Jesteś gliną? Nie. Ochroniarzem? Jak ci w hotelu? Nie. No to kim jesteś?Zwiatła lamp przesunęły się po jego twarzy.Wydawał się zastanawiać nad tympytaniem. Wioślarzem na morzu gówna.Bez wioseł.Rozdział 26KolorowiPierwszą, osobą, którą Rydell zobaczył, kiedy wysiadł z patriota, w bocznejuliczce przy Haight Street, był jednoręki i jednonogi mężczyzna na deskorolce.Kaleka leżał na brzuchu, na desce, odpychając się dziwnymi konwulsyjnymi ru-chami, przypominającymi Rydellowi skurcze żabich kończyn.Inwalida miał pra-wą rękę i lewą nogę, co tworzyło pewną symetrię, jednak noga była pozbawio-na stopy.Twarz, jakby w wyniku jakieś upiornej osmozy, miała barwę brudnegocementu, tak że Rydell nie potrafiłby określić koloru jego skóry.Włosy mężczy-zny, jeśli jakieś miał, zakrywała czarna wełniana czapeczka, a resztę ciała czarnyjednoczęściowy kombinezon, najwidoczniej pozszywany z kawałków grubej, gu-mowej rury.Mijając Rydella, spojrzał na niego, przejeżdżając przez pozostałe poburzy kałuże, kierując się do wylotu uliczki i mówiąc, a przynajmniej wydawałosię, że mówi: Chcesz ze mną gadać? Chcesz ze mną gadać, to lepiej zamknij tę pieprzonągębę.Rydell stał z walizką w ręku i patrzył, jak kaleka odjeżdża.Coś zabrzęczałoobok.To ten złom na skórzanej kurtce Chevette Washington. Chodz powiedziała. Chyba nie zamierzasz tu sterczeć. Widziałaś go? zapytał Rydell, wskazując ręką w kierunku mężczyzny. Pobędziesz tu trochę, zobaczysz gorsze rzeczy.Rydell obejrzał się na patriota.Zamknął go i zostawił klucz pod fotelem kie-rowcy, ponieważ nie chciał, żeby wyglądało to nazbyt łatwo, ale zapomniał o tyl-nej szybie.Jeszcze nigdy nie pragnął, żeby ukradziono mu samochód. Jesteś pewna, że ktoś go wezmie? zapytał. Jeśli stąd nie znikniemy, to razem z nami.Zaczęła iść.Poszedł za nią.Ceglane mury na wysokość wyciągniętej ręki by-ły zasmarowane napisami nie przypominającmi żadnego znanego języka, możeoprócz tego, jaki używany jest w dymkach kreskówek.Zaledwie skręcili za róg,na chodnik, kiedy Rydell usłyszał odgłos uruchamianego silnika patriota.Dostał148gęsiej skórki, jakby słuchał opowieści o duchach, ponieważ nikogo tam nie do-strzegł, a teraz nie widział nawet kaleki na deskorolce. Patrz pod nogi poradziła Chevette Washington. Nie przyglądaj sięim, kiedy nas miną, bo nas zabiją.Rydell wpatrywał się w czubki swoich czarnych butów. Masz znajomości wśród złodziei samochodów? Idz.Nic nie mów.Nie patrz.Usłyszał, jak patriot wytacza się z uliczki i zrównuje z nimi, jadąc powoli.Przykażdym kroku słyszał ciche chlupanie w butach; czyżby ostatnim uczuciem przedśmiercią miało być nieprzyjemne wrażenie, że ma mokre buty oraz skarpetki i niebędzie miał okazji ich zmienić?Rydell usłyszał, jak samochód odjeżdża, prowadzony przez kierowcę zmaga-jącego się z nie znanym układem amerykańskiej dzwigni biegów.Podniósł głowę. Nie rób tego. To twoi znajomi czy co? Lowell nazywa ich piratami zaułków. Kim jest Lowell? Widziałeś go w Dysydentach. W tamtym barze? To nie bar.Meta. Podają tam alkohol. Meta.Do przesiadywania. Bywasz tam? Ten Lowell tam bywa? Taak. Ty też? Nie odparła ze złością. To twój przyjaciel, ten Lowell? Chłopak? Mówiłeś, że nie jesteś policjantem.Gadasz jak glina. Nie jestem rzekł. Możesz zapytać ich. To tylko ktoś, kogo znałam. Zwietnie.Spojrzała na walizkę. Masz tam broń czy coś takiego? Suche skarpetki.Bieliznę. Nie rozumiem cię. Nie musisz.Tak sobie idziemy, czy może wiesz, dokąd iść? Chyba lepiejzejść z tej ulicy. Chcemy popatrzeć na błyski powiedziała do grubasa.Miał przewleczo-ne przez sutki ozdoby, wyglądające jak zamki yale.Zciągały ciało swoim cięża-149rem i Rydell nie mógł na nie patrzeć.Facet nosił workowate białe spodnie z kro-kiem na wysokości kolan i ciasną, niebieską kamizelkę z aksamitu, szamerowanązłotem.Był wielki, tłusty i gruby, a ponadto cały wytatuowany.Wuj Rydella, ten, który pojechał z wojskiem do Afryki i nie wrócił, też miałparę tatuaży.Najlepszy na plecach wielki skręcony smok z rogami i głupkowa-tym uśmiechem.Zrobił to sobie w Korei, w ośmiu kolorach, za pomocą kompu-tera.Opowiadał Rydellowi, jak komputer sporządził mapę jego pleców i pokazałmu dokładnie ostateczny wygląd tatuażu.Potem musiał położyć się na stole, a ro-bot wykonał rysunek.Rydell wyobrażał sobie robota podobnego do odkurzacza,tylko ze zwinnymi chromowanymi ramionami, zakończonymi igłami.Jednak wujmówił, że przypominało to raczej przepuszczenie przez drukarkę igłową, w do-datku osiem razy, po jednym na każdy kolor.Jednak to był wielki smok i znacz-nie okazalszy od tatuaży na ramionach, gdzie wuj miał amerykańskie orły i znakfirmowy Harleya.Kiedy ćwiczyli razem na tyłach domu ze sztangą od Searsa,Rydell widział, jak smok porusza ogonem.Ten łysy grubas z ciężarkami w sutkach miał tatuaże wszędzie oprócz rąki głowy.Wyglądały jak kolorowa marynarka.Każdy rysunek był różny, bez ame-rykańskich orłów czy znaków Harleya, a wszystkie splatały się ze sobą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]