[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wokół panował bezruch; nie krążył żaden ptak, ani jedno zwierzę nie przemykało wśród kamieni.Chłopiec widział otwory oddzielacza wiatru na środku grzbietu "czerwia".Tam pewnie będzie woda.Skała-czerw wyglądem przypominała siczową kryjówkę.Leto leżał cicho, przysypany piaskiem, obserwując.Przez głowę wciąż przepływała mu jedna z pieśni Gurneya Hallecka:U wzgórza stóp, gdzie lis chyżo bieży,Gdzie cętkowany blask słońca się ścięty,Tam mój kochanek spoczywa.U wzgórza stóp, w kopru ostępachMój ukochany śpi w snu odmętach,Skrywa się w grobieU wzgórza stóp."Gdzie jest wejście do środka?" - zastanawiał się Leto.Był pewien, że znalazł Fondak-Dżekaratę, lecz coś tu się nie zgadzało.Na skraju świadomości czuł ostrzegawcze kłucie.Co kryje się pod tym wzgórzem?Nieobecność zwierząt przyprawiała go o zdecydowany niepokój.Fremeni zawsze ostrzegali: "Gdy chodzi o przetrwanie na pustyni, brak życia mówi więcej niż jego obfitość".Ale skoro był tam oddzielacz wiatru, powinna być również woda i ludzie, którzy jej używali.Oto miejsce tabu, kryjące się pod nazwą Fondak, którego inna tożsamość zaginęła nawet we wspomnieniach Fremenów.Tu zaczynała się Złota Droga.Ojciec powiedział pewnego razu: "Dookoła kryje się nieznane.Należy więc szukać wiedzy".Leto spojrzał na prawo ponad grzebieniem diuny.Niedawno przeszła tędy pra-matka burza.Jezioro Azrak, gipsowa równina, zostało oczyszczone z fałd piasku.Fremeński przesąd mówił, że każdy, kto widział Biyan, Białe Kraje, cierpi na mogące go zniszczyć niespełnione pragnienia.Dla Leto rozciągający się widok znaczył, że na Arrakis istniały kiedyś otwarte zbiorniki wodne.Tak jak będą istniały raz jeszcze.Podniósł wzrok, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu.Po burzy niebo nabrało dziwnego, gąbczastego wyglądu.Światło spadające w dół stwarzało wrażenie obcości, srebrne słońce zagubione było gdzieś ponad woalem kurzu zgromadzonego na dużych wysokościach.Raz jeszcze Leto wrócił uwagą do krętej skały.Wyciągnął z fremsaka lornetkę, ustawił ruchome soczewki i spojrzał na nagą szarość: wychodnię skalną, gdzie niegdyś żyli ludzie Dżekaraty.Powiększenie ukazało ciernisty krzew z rodzaju zwanego "Królową Nocy".Krzak gnieździł się w cieniu obok rozpadliny, w której mogło kryć się wejście do starej siczy.Leto spenetrował całą długość wychodni.Srebrne słońce obracało barwy czerwieni w zwykłą szarość, nadającą całej skale wrażenie rozmytej płaskości.Przetoczył się, odwracając plecami do Dżekaraty.Zbadał otoczenie lornetką.Żadnych śladów obecności człowieka.Wiatr zniszczył nawet jego trop, pozostawiając niewyraźny krater w miejscu, gdzie w nocy zanurzył się czerw.Znów popatrzył na Dżekaratę.Poza oddzielaczem wiatru Leto nie dostrzegł najmniejszych oznak życia.Oprócz skały nie było tu nic, co zakłócałoby monotonny pejzaż pustyni ciągnącej się od horyzontu po horyzont.Leto poczuł nagle, że znalazł się w tym miejscu, ponieważ odmówił włączenia się w system otrzymany w spadku po przodkach.Pomyślał, jak błędnie wszyscy go oceniają - wszyscy oprócz Ghanimy."Z wyjątkiem zgrai obszarpańców z jej obcych wspomnień, to dziecko nigdy nie było dzieckiem"."Przyjmuję odpowiedzialność za decyzję, którą podjęliśmy" - zdecydował.Raz jeszcze przesunął wzrokiem po skale.Wedle opisów tak wyglądał Fondak, a żadne inne miejsce nie mogło być Dżekaratą.Czuł dziwne pokrewieństwo z tym obszarem tabu.Musi się dowiedzieć! Metodą Bene Gesserit skierował myśli na Dżekaratę, szukając stanu pełnej nieświadomości.Wiedza była barierą skutecznie zapobiegającą swobodnemu korzystaniu z informacji.Przez kilka długich chwil dostrajał się, nie stawiając wymagań, nie zadając pytań.Problem leżał nie tylko w braku oznak charakterystycznych dla bytowania zwierząt.Teraz dostrzegł również nieobecność drapieżnych ptaków: orłów, sępów, jastrzębi.Nawet tam, gdzie inne życie się kryło, ptaki pozostawały widoczne.Każde zawierające wodę miejsce na pustyni miało własny łańcuch życia.Na jego końcu grasowali wszędobylscy drapieżnicy.Tu nikogo nie zainteresowało przybycie człowieka.A przecież doskonale znał "psy podwórzowe siczy", tę linię ptaków przycupniętych na skraju urwiska nad Tabr, prymitywnych przedsiębiorców pogrzebowych czekających na ciała.Jak mawiali Fremeni: "nasi współzawodnicy".Ale mówili to bez zazdrości, ponieważ szperające ptaki często ostrzegały przed zbliżaniem się obcych.A jeżeli Fondak opuścili nawet przemytnicy?Leto oderwał wzrok od skały, by napić się z jednego z wodowodów."A jeżeli tam naprawdę nie ma wody?"Rozważał swoje położenie.Użył dwóch czerwi, by dostać się tutaj, jadąc na nich przez całą noc.Porzucił je na pół martwe ze zmęczenia, kiedy dotarł do Wewnętrznej Pustyni, gdzie powinna się znajdować przystań przemytników.Jeżeli istniało tu życie, jeżeli mogło w ogóle egzystować w takich warunkach, to winno skupiać się w pobliżu wody."Co będzie, jeżeli tu nie ma wody? Co będzie, jeżeli to nie jest Fondak-Dżekarata?"Raz jeszcze wycelował lornetką ku oddzielaczowi wiatru.Zewnętrzny brzeg urządzenia żłobiły bruzdy wyryte przez piach; wymagał konserwacji, ale i tak był w stanie nadającym się do użytku."Co, jeżeli tu jej nie ma?"Porzucona sicz mogła stracić wodę przez parowanie.Przez dowolną liczbę katastrof.Dlaczego nie było tu drapieżnych ptaków? Zabite dla ich wody? Przez kogo? Jak można było je wszystkie unicestwić? Trucizną?"Zatruta woda!?"Legenda o Dżekaracie nie zawierała żadnej wzmianki o zatruciu zbiornika, ale mogło tak być.Jeżeli wytruto pierwotne stada ptactwa, to czy nie odnowiłyby się one do tego czasu? Idualich unicestwiono wiele pokoleń temu, a przekazywane historie nigdy nie wspominały o truciźnie.Znowu zbadał skałę przez lornetkę.Jak można uśmiercić całą sicz? Z pewnością niektórzy zdołaliby uciec.Rzadko kiedy wszyscy mieszkańcy siczy przebywają jednocześnie w domu.Ludzie wędrowali przez pustynię, podróżowali do miast.Leto z rezygnacją odłożył lornetkę.Ześlizgnął się w dół po niewidocznej od siczy stronie wydmy.Przygotowując się do przetrwania godzin natężonego upału, wyjątkową uwagę poświęcił dokładnemu zamaskowaniu filtrnamiotu i ukryciu oznak swej obecności.Gdy zamykał się w ciemności, czuł krążące w żyłach zmęczenie.Większą część dnia spędził wewnątrz przesiąkniętego zapachem potu namiotu.Nawet drzemiąc, analizował błędy, które popełnił.Jego działania miały nastawienie defensywne, ale nie widział żadnej skutecznej metody samoobrony na drodze wybranej przez niego i Ghanimę.Niepowodzenie wypaliłoby ich dusze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]