Home HomeRobinson Kim Stanley Czerwony Mars (SCAN dal 1129)Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (2)Stanley Meyer Full DataRobinson Kim Stanley Czerwony MarsOlson Lynne, Cloud Stanley Sprawa honoruLem Stanislaw Dzienniki gwiazdowe t.1 (2)Walter Miller Kantyk dla LeibowitzaAdobe.Photoshop.7.PL.podręcznik.uzytkownika.[osiolek.pl] (2)Professional Feature Writing Bruce Garrison(5)Robert A. Heinlein Daleki Patrol
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam0012.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    ._— Zatankuję teraz, jeżeli pani pozwoli, a potem pani zapłaci.— Nie.wolałabym poczekać.Spodziewam się prze­kazu z pieniędzmi, ale gdyby nie było, nie miałabym czym zapłacić.Chłopak spojrzał na nią ze współczuciem.— Zaparkuję pani samochód tu obok.Jestem pewien, że pieniądze na panią czekają.— Och, mam nadzieję — odpowiedziała z wątłym uśmiechem.Nie wyłączając silnika wysiadła z samochodu, i powlokła się z trudem w kierunku poczty.Była tak zmęczona, że prawie nie zauważyła, kiedy Mason zrównał z nią krok.Wyczuwając czyjąś obecność obok siebie podniosła wzrok i odezwała się z irytacją:— Daruje pan, ale.Zająknęła się i zaniemówiła.— Przykro mi.Maxine, że nie znalazłem innego spo­sobu — zaczął Mason — ale musimy porozmawiać.— Ja.panie Mason.skąd, u licha, się pan tu wziął?— Dzięki liniom lotniczym Pacific Airlines i dobrym połączeniom w Sacramento — zażartował Mason.— Czy jest pani zmęczona?— Wykończona.— Głodna?— Przełknęłam coś w Chicago.Nie byłam już zdolna do jazdy.Piłam tylko kawę.Wydałam tam ostatniego centa.— Dobrze.Na poczcie czeka na panią dwadzieścia pięć dolarów.Pójdziemy odebrać?— Skąd.skąd doprawdy wie pan o tym wszystkim?— Moja sprawa.Dwadzieścia pięć dolarów od Phoebe Stigler z Eugene w Oregonie.— W porządku — poddała się Maxine — skoro pan wie tyle, to pewnie i całą resztę.Mason uśmiechnął się enigmatycznie: — Chodźmy teraz po pieniądze, a później usiądziemy przy kawie i porozmawiamy.— Nie mam czasu.Muszę jechać.Muszę piłować po tych cholernych drogach, a jestem taka zmęczona.— Dobrze już, dobrze — uspokajał Mason — chodźmy po pieniądze, a później pogadamy.Mdże już nie będzie musiała pani się tak spieszyć.Wszedł na pocztę, skinął z uśmiechem głową w stronę urzędnika i popchnął Maxine w stronę biurka.— Czy ma pan dla mnie telegram? Nazywam się Maxine Lindsay.— Tak, proszę pani.Proszę tu podpisać.Spodziewa się pani pieniędzy?— Tak.— Jaka to suma?— Dwadzieścia pięć dolarów.— Od kogo?— Od Phoebe Stigler z Eugene w stanie Oregon.— Proszę tu pokwitować.Maxine złożyła podpis, urzędnik wręczył jej dwa ban­knoty dziesięciodolarowe i jedną pięciodolarówkę i na koniec uśmiechnął się do Masona.Prawnik ujął Maxine pod rękę: — W porządku.Za­tankujemy teraz samochód, a potem chodźmy na kawę.Wrócili na stację, gdzie Maxine wydała dyspozycje w sprawie samochodu, po czym udali się do restauracji.Maxine opadła na kanapkę w loży i podparta ręką głowę.— Przejechała pani kawał drogi — powiedział Mason współczująco.— Powinna się pani trochę przespać, zanim znowu usiądzie pani za kierownicą.— Muszę tam dojechać.Po prostu muszę.— Dwie pełne filiżanki plus dzbanek z kawą — zwrócił się Mason do kelnerki.— Śmietanki, cukru?Maxine pokręciła przecząco głową.— Nie mogę.Od tego się tyje.Kelnerka spojrzała pytająco na Masona.— Dla mnie czarna — poprosił.Kelnerka zniknęła, by po niedługiej chwili pojawić się z dwiema filiżankami kawy i dwoma metalowymi dzba­nuszkami.— Przynosimy w nich najczęściej wrzątek, ale nalałam teraz kawy.— Świetnie — Mason wręczył jej pięciodolarówkę.— Proszę zająć się rachunkiem, a resztę zachować dla siebie.Chcemy spokojnie porozmawiać.Twarz kelnerki pojaśniała: — Och.dziękuję.Dziękuję bardzo.Czy mogę czymś jeszcze państwu służyć?— Dziękujemy, to wszystko.— Gdyby państwo czegoś potrzebowali, proszę dać znak.Będę w pobliżu.Maxine sięgnęła po łyżeczkę, zamieszała kawę.podniosła łyżeczkę do ust i powoli sączyła jej zawartość, jak gdyby próbując, czy kawa nie jest zbyt gorąca, po czym zastygła znowu w pozie zobojętnienia.— Prosiła nas pani, żebyśmy zajęli się kanarkiem.Spojrzała i prawie niezauważalnie skinęła głową.— Ale nie znaleźliśmy żadnego kanarka.Podnosiła właśnie filiżankę do ust patrząc jednocześnie zmęczonym wzrokiem na Masona.Drgnęła i ręka z fili­żanką zatrzymała się w pół drogi.— 'Czego nie znaleźliście?— Kanarka — powtórzył Mason.— Co pan wygaduje? Kanarek tam był.Dickey był w klatce.O niego się właśnie martwiłam.— Kanarka nie było.— Ależ, panie Mason.nie rozumiem.musiał być.Zostawiłam Dickeya w domu.Tak się nazywał.— Kanarka nie było — raz jeszcze powtórzył Mason— ale znaleźliśmy coś innego.— Coś innego? Co pan ma na myśli?— Trupa w pani łazience.Ręka Maxine zadrżała niebezpiecznie, gdy usiłowała odstawić filiżankę na stół.— Zwłoki Collina Duranta, leżące w łazience, ze śladami po kulach na plecach, zimne, martwe ciało.On.Bezwładne palce upuściły filiżankę.Gorąca kawa rozla­ła się po stole.Ale dopiero gdy spłynęła jej na kolana i Maxine poczuła przez sukienkę, że parzy jej nogi, zaczęła krzyczeć.Mason skinął na kelnerkę.Zaniepokojona, przybiegła natychmiast.— Zdarzyło się nieszczęście — powiedział Mason.Kelnerka obrzuciła go bystrym, pytającym spojrzeniem.— Przyniosę ręcznik — powiedziała z kamienną twarzą.Czy zechcą państwo się przesiąść?Maxine wstała od stolika, potrząsnęła sukienką, wzięła serwetkę i zaczęła wywabiać plamę po kawie.Twarz miała białą jak ściana.— Przejdźmy tam i usiądźmy.Kelnerka nadeszła z ręcznikiem, starła kałużę, znowu zniknęła i wróciła po chwili niosąc im do nowego stolika świeżą kawę.— A teraz niech się pani opanuje — uspokajał Mason.— Czy chce mi pani dać do zrozumienia, że gdy wręczała pani klucz Dclii Street każąc jej pójść do mieszkania, nie wiedziała pani o tym, że są tam zwłoki Duranta?— Daję słowo, panie Mason, nie wiedziałam.Ale nabiera mnie pan, prawda?— Ja mówię pani prawdę.— To zupełnie zmienia postać rzeczy ^— odezwała się po chwili.— Niewątpliwie.Może jednak powie mi pani, w jaki sposób?— Pan nic próbuje.pan nie zastawia na mnie pułapki?— Co pani ma na myśli?— Czy Durant.czy on naprawdę nie żyje?— Nic żyje.Strzelano do niego z tyłu, chyba dwa albo trzy razy.Ciało leżało w pani łazience.Nie wygłaszam teraz niczego prócz domysłów, ale przypuszczam, że zabito go, gdy przeszukiwał mieszkanie.Wszedł do łazienki, odchylił zasłonę nad brodzikiem i w tym momencie ktoś przytknął, do jego pleców pistolet niewielkiego kalibru pociągnął za spust dwa lub trzy razy.Czy coś to pani mówi?— Ja tego nie zrobiłam, jeżeli o to pan pyta.— Sądzę, że nie — mruknął Mason.— Proszę mi coś o nim opowiedzieć.i— Durant to był.szatan.— Niech pani mówi.— Miał najdłuższe uszy na świecie.Wszystko słyszał, niczego nie zapominał.Prowokował ludzi do rozmów, wydobywał od nich wszystkie osobiste sprawy^ przeszłość.Starał się robić wrażenie nadzwyczaj uważnego, wyrozu­miałego słuchacza, a przy tym nie uronił ani słowa.Czasem zastanawiałam się, czy w domu nie nagrywa tych rozmów na taśmę, nie robi notatek, czy coś w tym rodzaju.— Zapamiętywał każdą plotkę, każdą najdrobniejszą rzecz zasłyszaną od ludzi, a potem porównywał to wszy­stko, zestawiał, układał w ciąg — aż zebrał o człowieku więcej informacji, niż można sobie wyobrazić.— Dla szantażu?— Niezupełnie dla szantażu.To był sposób na zdobycie pozycji, próba dopięcia swego, zdobycia wpływów.Nic ·przypuszczam, żeby robił to dla wymuszenia pieniędzy.Chociaż.klo to wic.— Odkąd go pani znała?— Prawie trzy lala.— A co on miał na panią?Spojrzała na Masona, po czym spuściła wzrok i zac/,ęln coś mamrotać, ale ugryzła się w język.— Proszę mówić — zachęcał Mason.— I tak s i v dowiem.Równie dobrze mogę od pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •