Home HomeAlex Joe Pieklo jest we mnieQuinnell A.J. PiekloPiekło GabrielaPiekło Gabriela (2)balzac honoriusz eugenia grandet (2)Rozbudowa i naprawa komputerów Helion PLLlosa Mario Vargas GawedziarzAnonim OpowieÂść pielgrzymaChristie Agatha Slonie maja dobra pamiecRice Anne Wywiad z wampirem
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tynka123.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Zapomniałem zapytać skąd biorą zioła, które tu pija się jak naszą herbatę, ale pewnejest, że z którejś z farm.Reasumując, opis sugeruje, że Soyeftie jedzą raczej zle i monotonnie, ale topozory.Kobiety ich gotują wspaniale, wyczarowując z mielonki, czasem nieco grubszej, genialne sosyo fantastycznych aromatach.Przyznam, że nie wiem jak one to robią, mając tak niewiele ziół dodyspozycji.Usiłowałem trochę powęszyć po kuchni Ziyry, ale wygląda, że to jedyne miejsce, gdzieniechętnie mnie widzą.Na razie zrezygnowałem.A! Soyeftiańskie jedzenie zupełnie nie tuczy, i to nietylko mnie nie znam ani jednego Soyeftie z nadwagą, mimo że kuchnia oparta jest na odpowiednikunaszej mąki.Nie mogę sobie tego wytłumaczyć inaczej jak działaniem sprego, chociaż wiem, żesprego mogą mieć tylko przedmioty martwe.Paradoks martwe przedmioty: samobieżne schody,wózki poruszające się niemal bez napędu (są tylko dwa na całą oazę) czy zeskakujące z człowiekaubrania?!Wróćmy do kuchni.Kawy ani żadnego zamiennika w Ultene nie ma.Stymulatorem jest jakiś naparziołowy o nieporównywalnie skuteczniejszym działaniu pod jego wpływem opanowałem crasa w trzyczy cztery doby, a oni w tym samym czasie angielski.Co prawda powoduje jeśli wierzyć Kryczowiuzależnienie, ale gdyby można by go było wytwarzać na Ziemi, zrewolucjonizowałby szkolnictwo.Taksobie wyobrażam cykl naparów zamiast szkoły, kilka głębszych studiaSiedemdziesiąta czwarta doba; świtPrzebudzenie przyniosło ze sobą dominujące w nastroju uczucie zniechęcenia i pustki.Położeniesłońca i Tra, ironicznie wiszącego nad głową, wskazywało, że udało mu się przespać pod gelopierwszą część dnia, a kołaczące się po głowie myśli barwiły otoczenie, okoliczności i zamierzenia nanieciekawy szarobury kolor.Potężne ziewnięcie, po niemal dziesięciu godzinach snu, byłozapowiedzią niechętnego stosunku do reszty dnia.- Muł - mruknął Jonathan do koca.Ułożył się na boku, z głową na przedramieniu.-wiat widziany zredukował się do gruboziarnistegopiachu, strzępka uschniętej łodyżki, małego płaskiego kamyka.Nic w tym ograniczonymwykadrowanym przez możliwości oka pejzażu, nie poruszało się i panowała w nim niemal absolutnacisza.To właśnie jest Oaza Dobrej Magii, pomyślał Jonathan.Bezruch i cisza.Cokolwiek się poruszy,będzie łamało stabilny układ.Niepotrzebnie się poruszałem.Mógłbym założyć sobie stadło z dwiemażonami, grywać z jednym teściem w hagrę, z drugim Nawet nie wiem co lubi drugi, aha lubiopowieści.No to bajałbym do poduszki.Spokojne, stabilne życie.- Gówno tam - powiedział na głos, chcąc wyrwać się z bagnistego nastroju.Odrzucił koc jednymszarpnięciem, usiadł i energicznie przetarł oczy kostkami palców.Rozejrzał się.Małe wgnieceniewygładzone przez ciało Farmi, wskazywało gdzie spędził noc, ałańcuszek śladów na piachu prowadził pomiędzy gelo.- -niadanko - mruknął ze zrozumieniem.Sprawdził kieszenie zapalniczka, cygaretki- Trzeba było pomyśleć o nożu - zbeształ sam siebie.- Trudno, przyniosę potem.Strząsnął piach z koca i złożył go porządnie, a potem wszedł pomiędzy gelo i wyszukując najsuchsze,ewidentnie skazane na zagładę, zaczął odłamywać z nich gałęzie i gromadzić w stosy.Wkrótcekoszula ściemniała od potu, pokłuł w kilku miejscach dłonie do krwi, a w brzuchu coraz mocniejburczało i głodowe spazmy dokuczliwie kąsały żołądek.Ale dopiero, gdy przeniósł wszystkieprzygotowane w zagajniku stosy na miejsce wczorajszych ognisk i rozmieścił w równych kupkach nawystygłych popiołach, wytarł dokładnie czoło przedramieniem i popatrzył na mury oazy.Wiatrochrapydostojnie młóciły powietrze zagarniając je jednocześnie, by za chwilę odrzucić za siebie i chwycić innąporcję; mury pustą gładz grzbietów wystawiły na południowe słońce i drzemały w bezruchu, puste, nieniepokojone przez żadnego Soyeftie.Nic się nie poruszyło, nawet, kiedy Jonathan szedł w kierunkubramy.Już pod samymi murami odwróciwszy się i zobaczywszy stado frachtwołów zmienił zamiari zawrócił w jego kierunku.Zbliżając się dostada zastanawiał się, dlaczego zdecydował się o pustym brzuchu zajmować jeszcze jednym swoimpomysłem i oprócz zacietrzewienia nic mu nie przyszło do głowy. Wszedł pomiędzy zwierzęta i długo wybierał wierzchowca.Zdecydował się na sporego samca,wyróżniającego się jednak nie wielkością, a jasną plamą na lewym nozdrzu.Wyciągnął go ze stada,podprowadził pod gelo, na którym wciąż jeszcze wisiał sznur i szczotka używane do czyszczeniaCynamon, a potem starannie wyczyścił frachtwoła, zanurzając się pod koniec w jasnym obłoku pyłu imocnym zapachu korzeni.- Pepper, dobrze? - stanął na wprost pyska i pogłaskał zwierzę po długim płaskim łbie.- Może być?Frachtwół milczeniem zaakceptował propozycję.Jonathan związał sznur, tworząc z niego kantar iumocował na pysku i szyi Peppera.Odsunął się o krok chcąc przyjrzeć się swojemu dziełu, ale w tejsamej chwili frachtwół sapnął, odwrócił się i poczłapał do stada, a Jonathan patrzył nań, aż Pepperzgrabnie wsunął się pomiędzy inne frachtwoły i zniknął z pola widzenia.Chwilę potem, kiedy człowieknapinał mięśnie żeby odwrócić się i wykonać pierwszy krok, łeb Peppera nagle wysunął się ponadinne pochylone szyje i frachtwół zerknął w kierunku Jonathana, jakby sprawdzając czy wciąż jeszczestoi na poprzednim miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •