Home HomeMasoneria czyzby papierowy tygr (2)Bahdaj Adam Trzecia granicaSmith Scott Prosty Plan (SCAN dal 924)SAMS Teach Yourself PHP4 in 24 HoursConrad Joseph Zlota strzalaAnthony Piers Zamek Roogna (SCAN dal 862)Grisham John Czas zabijaniaMichael Barrier The Animated Man, A Life of Walt Disney (2007)Linux. .Mandrake.10.Podręcznik.Użytkownika.[eBook.PL] (2)William Gibson Neuromancer 3ZBKXTITWUOQQ3JTQYD
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gotmax.keep.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .SłuchałaJanie, której usta się nie zamykały.- Pan Potter ze sklepu z owocami stwierdził, że dzisiaj tak się prowadziinteresy.- Uśmiechnęła się i dodała:- Jest bardzo zabawny.Powiedział, że wystarczy to podnieść, wskazał nasłuchawkę, wykręcić odpowiedni numer, złożyć zamówienie, a oni już samiwszystko załadują i przyślą w odpowiednie miejsce.Filiżanka zastukała o spodek.W towarzystwie tej dziewczyny nie sposób byćsmutnym lub nieszczęśliwym.Ale czy ona nadal myślała o niej jak o dziecku,powtarzając sobie jednocześnie, że Janie Gibson nigdy nie była dzieckiem?Na dzwięk telefonu odstawiła tańczącą filiżankę na stolik.- Zobaczę, ktodzwoni! - wykrzyknęła Janie, ale lady Lydia powstrzymała ją.- Nie! Nie, ja tozrobię.W holu podniosła słuchawkę wiszącego na ścianie telefonu.- Tak, słucham? -Przez chwilę nie słychać było żadnej odpowiedzi, a potem usłyszała: - Mamo.- Och, to ty, Geraldzie.Geraldzie.Witaj, kochanie.- Mamo.Czy mogłabyś dostarczyć do chaty pojedynczy materac i.trochęnaczyń kuchennych?- Och, Geraldzie.Ger.- Mamo, nie wracam do domu.Albo będę mieszkał w chacie, albo zostajętutaj.- W porządku, kochanie - powiedziała, biorąc głęboki oddech.- W porządku.Kiedy.kiedy przyjedziesz?- Ja.nie wiem jeszcze.Może jutro, a może pojutrze.Jak będę wiedział, żespełniłaś moją prośbę.- Tak.Tak, kochanie.Zrobię, jak prosisz.Tak.Halo, halo, Geraldzie.Nikt się już nie odezwał.Odłożyła słuchawkę i stała, opierając się ciężko oblat stolika, na którym leżała książka telefoniczna.Mocno zacisnęła powieki.Otrząsnęła się dopiero, gdy dotarł do niej dochodzący gdzieś z tyłu głos: -Dobrze.się pani czuje?Odwróciła się, cały czas opierając się o stolik.Drżała na całym ciele.Chwyciła wyciągniętą do niej dłoń Janie i nieswoim głosem powiedziała: - On.wraca do domu.- Och! Och, jak cudownie! Cudownie!- Ale - odsunęła się nieco od dającego jej oparcie stolika - nie tutaj, nie dotego domu.- Nie? Ale dlaczego?- On.on.Och, dziecko, pozwól, że usiądę. Janie pomogła jej przejść przez hol do jadalni i posadziła na kanapie.- Musiszzrozumieć, Janie, że on nie chce nikogo widywać.Postawił takie warunki.Jeślinie zostawimy go w spokoju, to - przełknęła ślinę z wysiłkiem - no, to wróci doszpitala.Prosił, żeby dostarczyć mu do chaty materac i trochę naczyńkuchennych.Ale - pokręciła głową z niepokojem - ta chałupa jest w okropnymstanie, zupełnie przegniła.Będziemy musiały coś z tym zrobić.- Nie chce widzieć nawet mnie? - zapytała Janie po chwili milczenia.A lady Lydia spokojnie mogła powiedzieć: Szczególnie ciebie, kochanie, bozamyka się w sobie nawet na dzwięk twego imienia.Nie mogła tego pojąć, boprzecież darzył dziewczynkę taką sympatią.Czyż nie poszedł do jej ciotki i niezażądał zaprzestania zamykania dziecka? I był jej powiernikiem.Traktował jązupełnie jak córkę.- Och, kochanie! - Lady Lydia przyłożyła dłoń do czoła.- Teraz musimywysłać tam ludzi, żeby uporządkowali teren, wstawili łóżko i rozpalili ogień.Jestjeszcze jeden problem.Rozniosą to po całej wsi i ludzie powiedzą, że on jest.-W tym momencie urwała.- Nic nie powiedzą - stwierdziła Janie.- Porozmawiam z tymi dwoma o tym,co się stanie, jeśli w ogóle otworzą usta.Zresztą, Arthur z pewnością nic niepiśnie i przypilnuje Billy'ego, żeby się nie wygadał.O to nie musi się panimartwić.- Pochyliła się w stronę lady Lydii.- Przebiorę się teraz w jakieś starerzeczy i pójdę ich dopilnować.I rzeczywiście tak zrobiła.W ciągu godziny, jaka pozostała do zachodusłońca, robotnicy wykarczowali ścieżkę prowadzącą do chaty.Ona samaroznieciła ogień i zamiotła pajęczyny pokrywające podłogę.Następnego rankaznowu sprowadziła robotników, którzy z domu przynieśli pojedyncze łóżko ikanapę, wygodny fotel oraz krzesło z prostym oparciem i drewniany stół.Onawybrała wszystkie naczynia i sprzęty potrzebne do gotowania i jedzenia.Nakońcu mężczyzni przydzwigali kredens, w którego jednej części można byłotrzymać zapasy, a w drugiej naczynia kuchenne.Po południu, kiedy wszystko było już gotowe, podziękowała im obu,jednocześnie przypominając: - Pamiętacie chyba, co wam powiedziałam orozmowach we wsi na temat pana Geralda?- Z naszej strony z pewnością nie będzie żadnych plotek, panienko - odparłArthur Fenwick.- Ale może zostawić przed drzwiami trochę drewna?- O, tak.To doskonały pomysł, Arthurze.Dziękuję ci.- Co to za gość, panienko? - odezwał się teraz Billy Conway. Janie zastanowiła się przez chwilę.- Kiedy widziałam go po raz ostatni, byłwysoki i szczupły  stwierdziła - i bardzo przystojny.Ale to nie jest żaden gość,to dżentelmen.- Nie miałem nic złego na myśli, tak tylko powiedziałem.Ale.to dziwne, żemając taki pałac chce tutaj zamieszkać.- On.spędzał tutaj dużo czasu przed wyjazdem.Zazwyczaj.tu właśniepisał.- Ach.To jeden z tych pisarzy? Teraz rozumiem.To wszystko wyjaśnia.Ta uwaga przypomniała coś Arthurowi, który ze śmiechem zauważył: - Napewno nic nie napisze, jeśli zamarznie, Billy.Lepiej zabierzmy się za to, co donas należy.A Janie radośnie zawróciła w stronę domu i pomyślała w duchu: Tak, przecieżon sporo pisał i może znowu zacznie nad czymś pracować.W drodze powrotnej spotkała lady Lydię, która właśnie schodziła po schodachprowadzących z tarasu, trzymając na ramieniu palto i wełniany sweter, a wdrugim ręku coś, co wyglądało jak spora teczka.- Przyda mu się - powiedziałastarsza pani, wskazując na okrycia.- A to neseser z jego papierami.- Lepiej ja to wezmę, a pani powinna wrócić do domu, bo jest bardzo zimno.- Możesz wziąć tę teczkę - stwierdziła lady Lydia, wręczając jej neseser.- Jestdosyć ciężka.Ale.ja będę trzymała palto.A poza tym chcę zobaczyć, jak towszystko wygląda.- Ależ tam trzeba iść po wertepach.Zcieżkę trochę oczyścili, ale nadal pełnojest kamieni i wybojów.- No, kochanie, jeśli upadnę, będziesz musiała mnie podnosić.- Nie mam najmniejszego zamiaru - powiedziała Janie, biorąc ją pod ramię.-Będę spokojnie patrzyła, jak pani leży, ciesząc się, że spotkała panią zasłużonakara.Mówię szczerze.- Jestem absolutnie pewna, że tak właśnie postąpisz.Prowadząc taką żartobliwą pogawędkę, Janie pomagała starszej panipokonywać ścieżkę.Kiedy dotarły do chaty, która w ocenie Janie, w porównaniuz pierwotnym stanem, wyglądała teraz całkiem przyzwoicie, lady Lydia zamarłaz przerażenia.- O Boże! Dobry Boże!- No cóż.Włożyli w to dużo pracy.Szkoda, że wcześniej pani tego niewidziała.- Tak.Tak, kochanie.Wiem, że dokonałaś cudów, zresztą tak samo jak ciludzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •