[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.SłuchałaJanie, której usta się nie zamykały.- Pan Potter ze sklepu z owocami stwierdził, że dzisiaj tak się prowadziinteresy.- Uśmiechnęła się i dodała:- Jest bardzo zabawny.Powiedział, że wystarczy to podnieść, wskazał nasłuchawkę, wykręcić odpowiedni numer, złożyć zamówienie, a oni już samiwszystko załadują i przyślą w odpowiednie miejsce.Filiżanka zastukała o spodek.W towarzystwie tej dziewczyny nie sposób byćsmutnym lub nieszczęśliwym.Ale czy ona nadal myślała o niej jak o dziecku,powtarzając sobie jednocześnie, że Janie Gibson nigdy nie była dzieckiem?Na dzwięk telefonu odstawiła tańczącą filiżankę na stolik.- Zobaczę, ktodzwoni! - wykrzyknęła Janie, ale lady Lydia powstrzymała ją.- Nie! Nie, ja tozrobię.W holu podniosła słuchawkę wiszącego na ścianie telefonu.- Tak, słucham? -Przez chwilę nie słychać było żadnej odpowiedzi, a potem usłyszała: - Mamo.- Och, to ty, Geraldzie.Geraldzie.Witaj, kochanie.- Mamo.Czy mogłabyś dostarczyć do chaty pojedynczy materac i.trochęnaczyń kuchennych?- Och, Geraldzie.Ger.- Mamo, nie wracam do domu.Albo będę mieszkał w chacie, albo zostajętutaj.- W porządku, kochanie - powiedziała, biorąc głęboki oddech.- W porządku.Kiedy.kiedy przyjedziesz?- Ja.nie wiem jeszcze.Może jutro, a może pojutrze.Jak będę wiedział, żespełniłaś moją prośbę.- Tak.Tak, kochanie.Zrobię, jak prosisz.Tak.Halo, halo, Geraldzie.Nikt się już nie odezwał.Odłożyła słuchawkę i stała, opierając się ciężko oblat stolika, na którym leżała książka telefoniczna.Mocno zacisnęła powieki.Otrząsnęła się dopiero, gdy dotarł do niej dochodzący gdzieś z tyłu głos: -Dobrze.się pani czuje?Odwróciła się, cały czas opierając się o stolik.Drżała na całym ciele.Chwyciła wyciągniętą do niej dłoń Janie i nieswoim głosem powiedziała: - On.wraca do domu.- Och! Och, jak cudownie! Cudownie!- Ale - odsunęła się nieco od dającego jej oparcie stolika - nie tutaj, nie dotego domu.- Nie? Ale dlaczego?- On.on.Och, dziecko, pozwól, że usiądę.Janie pomogła jej przejść przez hol do jadalni i posadziła na kanapie.- Musiszzrozumieć, Janie, że on nie chce nikogo widywać.Postawił takie warunki.Jeślinie zostawimy go w spokoju, to - przełknęła ślinę z wysiłkiem - no, to wróci doszpitala.Prosił, żeby dostarczyć mu do chaty materac i trochę naczyńkuchennych.Ale - pokręciła głową z niepokojem - ta chałupa jest w okropnymstanie, zupełnie przegniła.Będziemy musiały coś z tym zrobić.- Nie chce widzieć nawet mnie? - zapytała Janie po chwili milczenia.A lady Lydia spokojnie mogła powiedzieć: Szczególnie ciebie, kochanie, bozamyka się w sobie nawet na dzwięk twego imienia.Nie mogła tego pojąć, boprzecież darzył dziewczynkę taką sympatią.Czyż nie poszedł do jej ciotki i niezażądał zaprzestania zamykania dziecka? I był jej powiernikiem.Traktował jązupełnie jak córkę.- Och, kochanie! - Lady Lydia przyłożyła dłoń do czoła.- Teraz musimywysłać tam ludzi, żeby uporządkowali teren, wstawili łóżko i rozpalili ogień.Jestjeszcze jeden problem.Rozniosą to po całej wsi i ludzie powiedzą, że on jest.-W tym momencie urwała.- Nic nie powiedzą - stwierdziła Janie.- Porozmawiam z tymi dwoma o tym,co się stanie, jeśli w ogóle otworzą usta.Zresztą, Arthur z pewnością nic niepiśnie i przypilnuje Billy'ego, żeby się nie wygadał.O to nie musi się panimartwić.- Pochyliła się w stronę lady Lydii.- Przebiorę się teraz w jakieś starerzeczy i pójdę ich dopilnować.I rzeczywiście tak zrobiła.W ciągu godziny, jaka pozostała do zachodusłońca, robotnicy wykarczowali ścieżkę prowadzącą do chaty.Ona samaroznieciła ogień i zamiotła pajęczyny pokrywające podłogę.Następnego rankaznowu sprowadziła robotników, którzy z domu przynieśli pojedyncze łóżko ikanapę, wygodny fotel oraz krzesło z prostym oparciem i drewniany stół.Onawybrała wszystkie naczynia i sprzęty potrzebne do gotowania i jedzenia.Nakońcu mężczyzni przydzwigali kredens, w którego jednej części można byłotrzymać zapasy, a w drugiej naczynia kuchenne.Po południu, kiedy wszystko było już gotowe, podziękowała im obu,jednocześnie przypominając: - Pamiętacie chyba, co wam powiedziałam orozmowach we wsi na temat pana Geralda?- Z naszej strony z pewnością nie będzie żadnych plotek, panienko - odparłArthur Fenwick.- Ale może zostawić przed drzwiami trochę drewna?- O, tak.To doskonały pomysł, Arthurze.Dziękuję ci.- Co to za gość, panienko? - odezwał się teraz Billy Conway.Janie zastanowiła się przez chwilę.- Kiedy widziałam go po raz ostatni, byłwysoki i szczupły stwierdziła - i bardzo przystojny.Ale to nie jest żaden gość,to dżentelmen.- Nie miałem nic złego na myśli, tak tylko powiedziałem.Ale.to dziwne, żemając taki pałac chce tutaj zamieszkać.- On.spędzał tutaj dużo czasu przed wyjazdem.Zazwyczaj.tu właśniepisał.- Ach.To jeden z tych pisarzy? Teraz rozumiem.To wszystko wyjaśnia.Ta uwaga przypomniała coś Arthurowi, który ze śmiechem zauważył: - Napewno nic nie napisze, jeśli zamarznie, Billy.Lepiej zabierzmy się za to, co donas należy.A Janie radośnie zawróciła w stronę domu i pomyślała w duchu: Tak, przecieżon sporo pisał i może znowu zacznie nad czymś pracować.W drodze powrotnej spotkała lady Lydię, która właśnie schodziła po schodachprowadzących z tarasu, trzymając na ramieniu palto i wełniany sweter, a wdrugim ręku coś, co wyglądało jak spora teczka.- Przyda mu się - powiedziałastarsza pani, wskazując na okrycia.- A to neseser z jego papierami.- Lepiej ja to wezmę, a pani powinna wrócić do domu, bo jest bardzo zimno.- Możesz wziąć tę teczkę - stwierdziła lady Lydia, wręczając jej neseser.- Jestdosyć ciężka.Ale.ja będę trzymała palto.A poza tym chcę zobaczyć, jak towszystko wygląda.- Ależ tam trzeba iść po wertepach.Zcieżkę trochę oczyścili, ale nadal pełnojest kamieni i wybojów.- No, kochanie, jeśli upadnę, będziesz musiała mnie podnosić.- Nie mam najmniejszego zamiaru - powiedziała Janie, biorąc ją pod ramię.-Będę spokojnie patrzyła, jak pani leży, ciesząc się, że spotkała panią zasłużonakara.Mówię szczerze.- Jestem absolutnie pewna, że tak właśnie postąpisz.Prowadząc taką żartobliwą pogawędkę, Janie pomagała starszej panipokonywać ścieżkę.Kiedy dotarły do chaty, która w ocenie Janie, w porównaniuz pierwotnym stanem, wyglądała teraz całkiem przyzwoicie, lady Lydia zamarłaz przerażenia.- O Boże! Dobry Boże!- No cóż.Włożyli w to dużo pracy.Szkoda, że wcześniej pani tego niewidziała.- Tak.Tak, kochanie.Wiem, że dokonałaś cudów, zresztą tak samo jak ciludzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]