Home HomeCameron Christian Tyran 1 TyranFowler Christopher Siedemdziesišt siedem zegarówChristopher J. O'Leary, Robert A. Straits, Stephen A. Wandner Job Training Policy In The United States (2004)Œwietlisty Kamień 03 Paneb Ognik Jacq Christian(1)Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq ChristianJacq Christian Œwietlisty kamień 03 Paneb OgnikLumley Brian Nekroskop II (2)Frank J. Williams, William D. Pederson Lincoln Lessons, Reflections on America's Greatest Leader (2009)Maria Niklewiczowa Bajarka opowiada (3)Microsoft Press Microsoft Encyclopedia of Security
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • adam0012.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Lubił służbę.Płacił im oczywiście bardzo dobrze.Clemency i Roger mają dochodzącą sprzątaczkę.Nie lubią służby, to znaczy Clemency nie lubi.Gdyby Roger nie jadł codziennie posiłków w pracy, głodowałby.Clemency uznaje tylko sałatę, pomidory i surową marchew.My czasem mamy służących, ale kiedy matka zaczyna szaleć, natychmiast odchodzą, więc przez pewien czas zatrudniamy służbę dochodzącą, a potem wszy­stko zaczyna się od nowa.Stale jest niania i to ona zażegnuje domowe niebezpieczeństwa.Teraz wiesz.Sophia odeszła.Opadłem na jedno z wielkich brokatowych krzeseł i oddałem się spekulacjom.Na górze zobaczyłem to od strony Brendy.Teraz poznałem punkt widzenia Sophii, a właściwie całej rodziny Leonidesów.Nie lubili obcej, która dostała się między nich podstępem.Mieli do tego pełne prawo.Ale w zachowaniu Brendy było też coś ludzkiego, czego nie dostrzegali.Zawsze byli bogaci i dobrze sytuowani.Nie mieli pojęcia o pokusach biedaków.Brenda Leonides pragnęła bo­gactwa, ładnych rzeczy, bezpieczeństwa.i domu.Twierdziła, że w zamian uszczęśliwiała starego męża.Współczuł jej.Z pewnością podczas rozmowy z nią odczuwałem współczu­cie.Ale czy tak samo silnie czułem je teraz?Dwie strony tej samej sprawy, dwa różne kąty widzenia.Który jest prawdziwy?Mało spałem ubiegłej nocy.Od samego rana towarzyszyłem Tavemerowi.Teraz w ciepłej, pachnącej kwiatami atmosferze salonu Magdy Leonides, moje ciało odprężyło się w miękkich objęciach wielkiego fotela, moje powieki opadły.Myślałem o Brendzie, Sophii, portrecie starego mężczyzny.Wszystko razem rozpłynęło się w przyjemnej, obezwładniają­cej mgle.Usnąłem.10.Wracałem do świadomości stopniowo, tak że z początku nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż w ogóle spałem.W nozdrzach czułem aromat kwiatów.Przed oczyma maja­czyła mi unosząca się w powietrzu biała plama.Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że patrzę na ludzką twarz, która sprawiała wrażenie zawieszonej w powietrzu w odległości około pół metra ode mnie.Kiedy przytomność wróciła mi już w pełni, poprawiła się też wizja.Wpatrująca się we mnie twarz przypominała oblicze chochlika - była okrągła, miała wypukłe czoło, zaczesane do tyłu włosy i małe czarne oczy błyszczące jak dwa paciorki.Ale z całą pewnością należała do jakiegoś ciała, drobnego i chudego.Patrzyła na mnie badawczo.- Cześć - powiedziała.- Cześć - odpowiedziałem, mrugając powiekami.- Jestem Josephine.Odgadłem to już wcześniej.Na pierwszy rzut oka oceniłem, jedenaście lub dwanaście lat Była fantastycznie brzydkim dzieckiem, z wyglądu podobnym do dziadka.Pomyślałem, że może posiada też jego inteligencję.- Jesteś chłopakiem Sophii - powiedziała.Nie potwierdziłem prawdziwości tej uwagi.- Ale przyjechałeś z inspektorem Tavernerem.Dlaczego przyjechałeś z inspektorem Tavemerem?- To mój przyjaciel.- Tak? Nie lubię go.Nie powiem mu.- Czego?- Tego, co wiem.Wiem dużo rzeczy.Lubię wiedzieć.Usiadła na poręczy krzesła i natarczywie przyglądała się mojej twarzy.Poczułem się nieswojo.Dziadek został zamordowany.Wiedziałeś?- Tak - odparłem.- Wiedziałem.- Został otruty.E-se-ri-na - wymówiła starannie.- To cie­kawe, prawda?- Chyba tak.- Eustace i ja bardzo się tym interesujemy.Lubimy krymi­nały.Zawsze chciałam być detektywem.Teraz nim jestem.Zbieram poszlaki.Pomyślałem, że to rzeczywiście upiorne dziecko.Wróciła do zadawania pytań.- Ten mężczyzna, który przyszedł z inspektorem Taveme-rem, to też detektyw, prawda? W książkach piszą, że detekty­wów w cywilu można rozpoznać po wysokich butach.Ale on nosi zamszowe półbuty.- Stare porządki zmieniły się.Josephine zinterpretowała tę uwagę po swojemu.- Tak - powiedziała.- Teraz będzie dużo zmian.Zamiesz­kamy w domu na Embankment.Mama pragnęła tego od daw­na.Ucieszy się.Ojcu będzie wszystko jedno, byle tylko mógł zabrać z sobą swoje książki.Wcześniej nie było go na to stać, stracił mnóstwo pieniędzy na „Jezebel”.- Jezebel? - zdziwiłem się.- Tak, widziałeś ją?- Och, to sztuka? Nie, nie widziałem.Byłem za granicą.- Krótko ją grali.Właściwie zrobiła kompletną klapę.Nie sądzę, by mama nadawała się do roli Jezebel, a ty?Zastanowiłem się nad wrażeniem, jakie zrobiła na mnie Magda.Ani postać w brzoskwiniowym peniuarze, ani ta w szy­tym na miarę kostiumie nie przywodziła na myśl Jezebel, ale mogły być jeszcze inne Magdy, których nie widziałem.- Możliwe, że nie - powiedziałem ostrożnie.- Dziadek zawsze mówił, że to będzie klapa.Powiedział.że nie utopi pieniędzy w sztuce historyczno-religijnej, która nie ma szans na zrobienie kasy.Mnie się to przedstawienie nie podobało.Nie przypominało tej historii z Biblii.To znaczy Jezebel wcale nie była podła.Była patriotyczna i w ogóle miła.A przez to nudna.Tylko koniec był w porządku.Wyrzucili ją przez okno.Ale nie było psów, które by ją pożarły.Myślę, że szkoda, a ty? Ta część o psach i pożeraniu podoba mi się naj­bardziej.Mama mówi, że na scenie nie może być psów, ale nie rozumiem, dlaczego.Aktorzy mogliby zagrać psy.- Zacytowała z upodobaniem: Pożarty ją, zostawiając jedynie dłonie.Dlaczego nie zjadły dłoni?- Nie mam pojęcia - odparłem.- Nie sądzisz chyba, że psy mają szczególne prawda? Nasze psy nie mają.Jedzą wszystko.Josephine dumała kilka sekund nad biblijną tajemnicą.- Przykro mi, że sztuka zrobiła klapę – powiedziałem.- Tak.Mama ogromnie się martwiła.Recenzje były okrop­ne.Kiedy je przeczytała, zalała się łzami i płakała caly dzień.Nawet rzuciła tacę ze śniadaniem w Gladys.To było zabawne.- Widzę, że lubisz dramaty - zauważyłem.- Zrobili dziadkowi sekcję zwłok - odparła Josephine.- Odkryli, że zmarł na APM.Sądzę, że to kłopotliwa nazwaa, bo skrót P.M.oznacza też premiera.- Żal ci, że dziadek umarł? - zapytałem.- Niespecjalnie.Nie lubiłam go.Nie pozwalał mi się uczyć baletu.- Chciałaś się uczyć baletu?- Tak.I mama tego chciała, a tato nie miał nic przeciwko temu, ale dziadek się nie zgodził.Zsunęła się z poręczy krzesła, zrzuciła buciki i próbowała stanąć na czubkach palców.- Trzeba mieć do tego odpowiednie pantofle – wyjaśniła - ale nawet wtedy można dostać okropnych odcisków na palcach.- Włożyła buty i zapytała niedbale: - Podoba ci się ten dom?- Nie jestem pewien - odparłem.- Teraz zostanie sprzedany.Chyba że nadal będzie tu mie­szkać Brenda.I przypuszczam, że wuj Roger i ciotka Clemency teraz nie wyjadą.- A mieli zamiar wyjechać? - zapytałem z nagłym zaintere­sowaniem.- Tak.Chcieli wyjechać we wtorek.Gdzieś za granicę.Samolotem.Ciotka Clemency kupiła jedną z tych lotniczych walizek.- Nie słyszałem nic o ich wyjeździe.- Nie - zgodziła się Josephine.- Nikt nie wiedział.To była tajemnica.Nie zamierzali nikomu powiedzieć.Chcieli tylko zostawić notatkę dla dziadka.Po chwili dodała:- Ale nie przypiętą do poduszeczki na szpilki, jak to robią w staromodnych książkach żony, które opuszczają mężów.To głupie, a poza tym teraz nikt nie ma już poduszeczek na szpilki.- Oczywiście.Czy wiesz, dlaczego wuj Roger chciał wyje­chać?Rzuciła mi znaczące spojrzenie.- Myślę, że tak.Ma to jakiś związek z jego biurem.Wydaje mi się, ale nie jestem pewna, że coś sprzeniewierzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •