[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślał, że może teraz, kiedy go jeszcze nie męczą, powinien wytoczyć ten ostatni argument, w którym pokładał wszystkie nadzieje.Wnet jednak zrozumiał, że za wcześnie.Nie uwierzą.Najpierw musi przejść pierwsze bicie, żeby myśleli, że mówi pod presją.Wzruszył więc lekko ramionami i powiedział z rozmysłem:- Macie protokół z pierwszego przesłuchania.To wszystko, co mogę powiedzieć.Lemke zabębnił palcami na krawędzi biurka.- Zastanów się, Bukowy.- Już dobrze się zastanowiłem.Lemke wstał.Jeszcze raz rzucił Bukowemu przelotne spojrzenie.Po chwili wyprostował się i zawołał suchym głosem:- Brauer!Ktoś pchnął drzwi, a w progu ukazał się niski, krępy gestapowiec o twarzy płaskiej i blisko siebie osadzonych oczach.Trzasnął obcasami, wyprężył się w służbistym oczekiwaniu.Lemke uczynił krótki ruch ręką.- Wyprowadzić go!*Po godzinie przy wlekli go znowu do pokoju Lemkego.Kiedy wchodził, w szkłach gestapowca zobaczył swoje odbicie.Przeraził się.Z rozciętej wargi na brodę spływała strużka krwi.Twarz miał siną, a oczy ginęły w opuchliźnie i krwawych naciekach.Nie poznał siebie.Lemke przywitał go szyderczym uśmiechem.- I po co ci to było, Bukowy? Zastanowiłeś się?- Tak - powiedział z chłodną rozwagą.- Więc skąd masz te dolary?- Zrabowałem.Lemke znieruchomiał.Otworzył usta w bezgranicznym zdumieniu, lecz po chwili zmarszczył brwi i rzucił ostro:- Nie żartuj, Bukowy.- Ja wcale nie żartuję.Możecie sprawdzić.- Rabowałeś? - w głosie gestapowca zabrzmiała nutka kpiny.- Ty.patriota, bohater.zrabowałeś pieniądze.Bukowy wyruszył ramionami.- Trzeba żyć.Zabezpieczyć się na przyszłość.Lemke trzepnął dłonią w blat biurka.- Das ist unmöglich - rzucił po niemiecku - Du, mensch.Ty mnie chcesz wykiwać.- Możecie sprawdzić - powiedział Bukowy z naciskiem.- Skumałem się z takimi dwoma.Spotkałem ich w górach.Razem napadaliśmy na ludzi po naszej i po słowackiej stronie.- Z jakimi dwoma?- A tacy jedni.Oni jeszcze grasują.Lemke odsunął się od biurka, jakby chciał lepiej przyjrzeć się przesłuchiwanemu.- Das ist unmöglich.- powtórzył cicho.- My dobrze wiemy, coś ty robił przez te lata.Byłeś kurierem.Bukowy uśmiechnął się.- Niech pan się dobrze zastanowi, czy kurier przechodziłby granicę ze strzelbą myśliwską i z karabinem.Możecie to sprawdzić.- A skąd miałeś tę broń? - wrzasnął wyprowadzony z równowagi gestapowiec.- Napadliśmy na słowackiej stronie na jednego leśniczego.- Gdzie?- A to było w Małej Fatrze, gdzieś pod Czyczmanami.A potem napadliśmy na adwokata pod Mikulaszem.Zabraliśmy mu złoto i futro z bobrowym kołnierzem.Jeżeli uda wam się złapać tych dwóch, to się przekonacie.Lemke zerwał nagle okulary, wyjął chusteczkę i przecierał szkła nerwowymi ruchami.- Złoto, mówisz? A gdzie macie to złoto?- Ukryliśmy w górach.- Gdzie?- W górach - powiedział przeciągle Bukowy.- Mogę was zaprowadzić.Wtedy pan przekona się na własne oczy.- Ile tego jest?Bukowy spojrzał ukradkiem na puszkę z dolarami.- Dobrze to nie wiem, ale na pewno dużo więcej niż w tej puszce, bo są i pieniądze.- Pieniądze.- powiedział Lemke w zamyśleniu.Naraz wstał, podszedł do okna i odwrócił się plecami, jakby nie chciał pokazywać twarzy.Bukowy śledził każdy jego ruch.Wiedział, że w tym momencie rozstrzyga się jego los.W ruchach gestapowca wyczuł wahanie.Nagle tamten odwrócił się, chwilę patrzał przenikliwie w oczy Bukowego, jak gdyby pragnął przejrzeć go na wskroś i wyczytać prawdę.Jędrek wytrzymał to spojrzenie.Lemke podszedł bliżej, oparł się o biurko, nachylił i powiedział przez zaciśnięte wargi:- Bandyta!.- W głosie jego zabrzmiała ni to nuta rozczarowania, ni podziwu.Potem nachylił się jeszcze głębiej: - Ty, Bukowy - cedził przez zęby - masz ostatnią szansę, ale pamiętaj, jeżeli przekonam się, że to bujda, każę cię na miejscu rozstrzelać.- Wyprostował się, sięgnął po leżącą na biurku papierośnicę.Zapalił.Potem nagle zawołał: - Brauer!Po chwili w drzwiach zjawił się ten sam gestapowiec, który wyprowadzał Bukowego poprzednio.Trzasnął obcasami.- Brauer - powiedział Lemke, nie patrząc na Jędrka - posadźcie go w oddzielnej celi i dajcie mu dobrze zjeść, z naszej kuchni, rozumiecie.I jeszcze jedno.Zawołajcie lekarza, żeby go dobrze opatrzył.Jutro musi być w dobrej kondycji.6Wybrał to miejsce z rozwagą doświadczonego taternika.Kiedyś, przed wojną, ściągał z Pogotowiem z tego żlebu zabłąkanego we mgle narciarza.Pamiętał dokładnie każdy szczegół terenu.Żleb początkowo łagodnie spadał z Trzydniowiańskiego Wierchu ku Starorobociańskiej.Potem urywał się stumetrową zerwą.Z prawej była skalna grzęda, którą można się było przedostać do sąsiedniego, bardzo stromego żlebu schodzącego na dno doliny.Tędy można było uciekać.W wyobraźni sto razy układał plan działania i sto razy widział odmienną sytuację.Wreszcie postawił wszystko na los przypadku.Jedno było pewne: jeżeli nie zdoła uciec, będzie zgubiony.Na Trzydniowiański podchodzili od strony Jarząbczej.Było ich razem sześciu: on, Lemke, dwóch gestapowców i dwóch grenzschutzów z oddziałów strzelców alpejskich.Szli bez nart.Od Jarząbczej wspinali się hawiarską drogą.Ranek był pogodny i mroźny.Śnieg leżał twardy, sfirniony.Cienie smreków kładły się na białe pola zębatymi plamami jak harpuny.W załomach skał było granatowo, firnowe pola błyszczały jak rozpalone blachy, głos kroków niósł się swobodnie w rozrzedzonym powietrzu.Szli w milczeniu.Przodem dwóch strzelców, za nimi Bukowy, dwóch gestapowców, a na końcu Lemke.Twardy śnieg chrzęścił pod narciarskimi butami, osypywał się ziarniście.Słychać było ciężkie oddechy.Bukowy bał się jednego: żeby tylko nie ustać w drodze.Czuł bowiem, że ogarnia go słabość.Miał za sobą osiem dni z Budapesztu i dwa dni udręki w gestapo.Po wczorajszym przesłuchaniu cały był obolały.Najbardziej dokuczały mu pogruchotane żebra.Nie mógł swobodnie oddychać ani poruszać się.Zaciskał jednak zęby i nie dawał poznać, że idzie ostatkiem sił.Wydostali się wreszcie na grań.Stanęli na niewielkim siodełku, od którego ku Starorobociańskiej opadał ten żleb.- To tutaj, niedaleko - powiedział Bukowy pokazując wyciągniętą ręką turniczki wznoszące się na grzędzie.Tamci spojrzeli z niedowierzaniem.Widok był groźny: na grani wznosił się wysoki nawis śnieżny, pod nim było śnieżne pole zwężające się ku stromemu żlebowi.W padającym od nawisu cieniu wydawało się strome, przepastne.Żeby dojść do turniczek, trzeba było sforsować nawis, przeciąć stromy żleb i wspiąć się na prostopadłe skały.- Ale wybrałeś sobie miejsce - powiedział ponuro Lemke.Bukowy wzruszył tylko ramionami.Dwaj strzelcy alpejscy zbliżyli się do krawędzi nawisu.Jeden z nich odezwał się, kręcąc bezradnie głową:- Trudne przejście.Nie wiem, czy damy radę.Trzeba było zabrać linę i czekany.Bukowy zrozumiał ich.Podszedł do tamtych, spojrzał w dół, a potem pewnym głosem powiedział w stronę Lemkego:- Trzeba zeskoczyć z nawisu, a później to już głupstwo.Lemke przełożył jego słowa na niemiecki.Strzelcy jeszcze chwilę kręcili głowami, wnet jednak jeden z nich usiadł na twardym, zlodowaciałym nawisie, ostrożnie ześliznął się w dół.Poniosło go może z dziesięć metrów, lecz zręcznie przyhamował krawędziami butów i zatrzymał się na stromiźnie.- Można! Można! - zawołał z ulgą.Lemke skinął na Bukowego.- No, Bukowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]