Home HomeStuart Anne Czarny lod 03 Blekit zimny jak lodAnne Emanuelle Birn Marriage of Convenience; Rockefeller International Health and Revolutionary Mexico (2006)Black Americans of Achievement Anne M. Todd Chris Rock, Comedian and Actor (2006)Long Julie Anne Siostry Holt 01 Piękna i szpiegBlack Americans of Achievement Anne M. Todd Will Smith, Actor (2010)Anne Holt Hanne Wilhelmsen 03 Œmierc DemonaDeMille Nelson John Corey 01 ÂŚliwkowa WyspaNorton Andre Smocza magiaAnne McCaffrey Jezdzcy Smokow Delfiny z PernRobert.Ludlum. .Klatwa.Prometeusza.(osloskop.net)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lolanoir.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Stopniowo hangar zapełniał się ludźmi i wyładunek zaczął iść coraz wolniej.Utrzymanie równowagi w drodze pomiędzy saniami i halą stawało się coraz trudniejsze.Killashandra widziała, jak powiew wiatru cisnął trzy osoby wprost na jeden ze stojących pojazdów, kolejny robotnik poleciał w stronę odsłaniającego wylot ekranu.Nagły podmuch pochwycił nadlatujące sanie i wywrócił je do góry nogami.Potrząsnęła głową, słysząc przenikliwy skowyt – może wichury, a może rannego śpiewaka, nie była pewna.Zmusiła swój umysł, by skupił się na pracy i zachowaniu równowagi.Zawracała właśnie z powrotem do hangaru, gdy ktoś złapał ją za włosy.Zaskoczona, ujrzała szefową wyładunku, Malaine.Kobieta szarpnięciem oderwała ochronny hełm od pasa Killashandry i niemal wbiła go jej na głowę.Zawstydzona tym, że zapomniała o tak prostej rzeczy, Killashandra pośpiesznie poprawiła i dopięła hełm.Malaine uśmiechnęła się w odpowiedzi i uniosła w górę kciuk.Ulga, jaką przyniosło osłonięcie uszu przed rykiem wichury i złagodzenie bezustannych skoków ciśnienia, była ogromna.Killashandra, przyzwyczajona do pełnego chóru i elektronicznie wzmocnionej orkiestry, nigdy przedtem nie pomyślała nawet o hałasie jak o czymś niebezpiecznym.Na Ballybranie utrata słuchu mogła nie być wcale takim przekleństwem.Nadal dochodził ją skowyt huraganu, lecz hełm tłumił go znacznie i Killashandra odzyskała nieco energii.Potrzebowała tego, bowiem fizyczna siła wichru nie zmalała ani trochę.Musiała napierać całym ciałem, by dostać się do kolejnych sań.Podczas następnej smaganej wichurą wędrówki za plecami Killashandry rozpoczęło się taśmowe rozładowywanie sań.Opróżnione pojazdy natychmiast ustępowały miejsca nowym.Dzięki temu, przemykając od jednego do drugiego, można było uzyskać choćby drobną osłonę przed wiatrem.Niebezpieczeństwo czyhało w przerwach między nimi, bowiem huragan jakby czekał tylko na nie dość uważnych.Killashandra nigdy nie pojęła, jak to się stało, że nikt nie zginął ani nie upuścił nawet jednego pojemnika z plastypianu.I że tak niewiele pojazdów uległo uszkodzeniu wewnątrz hangaru.W pewnym momencie uznała jednak, że do tej pory zdążyła się już zderzyć z prawie każdym z dziewięciu tysięcy członków Cechu, stacjonujących w kwaterze głównej na płaskowyżu Joslina.Później przekonała się, że jej domysł był błędny; kto tylko mógł, starał się pozostać w środku.Pudła nie zawsze były ciężkie, ale rozkład ich zawartości i wyważenie pozostawiały wiele do życzenia, a cięższy koniec zawsze jakoś opierał się na lewej ręce i bez wątpienia następnego dnia ta strona bolała ją bardziej.Tylko raz była bliska upuszczenia cennego pojemnika: dźwignęła go z ładowni i w tym momencie powiał szczególnie silny podmuch.Po tym zdarzeniu nauczyła się osłaniać ładunek własnym ciałem.Poza stałymi zmaganiami z huraganem dzień ten wyróżniały w jej pamięci jeszcze dwa spostrzeżenia.Ujrzała odwrotną stronę śpiewania kryształu, przeciwieństwo znanych jej wspaniałości.Większość wyskakujących z sań śpiewaków wyglądała, jakby od dawna się nie myli.Niektórzy mieli świeże rany, dostrzegła też zaschnięty brąz starych obrażeń.Kiedy musiała wejść do ładowni po kilka ostatnich pudeł, w nozdrza uderzyła ją ciężka, dławiąca woń przenikająca z głównej kabiny pojazdu.W takiej chwili Killashandra cieszyła się, że za plecami ma potężny zapas świeżego powietrza.Nowe sanie nadal wpadały do środka i znajdowały miejsce do ładowania.Nawet ochraniacze nie mogły całkowicie zagłuszyć ryku huraganu, a uderzenia wiatru były równie bolesne, co czyjeś pięści.– REKRUCI! REKRUCI! – wezwanie przeniknęło przez zasłonę zmęczenia.– Wszyscy rekruci, zbiórka w sortowni.Zbiórka rekrutów w sortowni!Oszołomiona Killashandra odwróciła się gwałtownie, aby na własne oczy sprawdzić na ekranie, czy się nie przesłyszała.Czyjaś dłoń pochwyciła jej rękę i razem ze swym przewodnikiem zanurzyła się w wir powietrza, by przejść do sortowni.Znalazłszy się wewnątrz budynku, Killashandra niemal upadła – była kompletnie wyczerpana, a po kilku godzinach zmagań z wiatrem jej ciału naraz zabrakło przeciwnika.Koledzy przekazywali ją sobie, póki nie znaleźli wolnego miejsca i jej tam nie usadzili.Ktoś włożył w jej dłoń ciężki kubek, z głowy zsunął hełm.Ciszę, panującą w pomieszczeniu, przerywały jedynie zmęczone oddechy, od czasu do czasu rozległo się też bolesne stęknięcie i tupot butów na plastonie.Killashandrze udało się na tyle opanować drżenie rąk, by pociągnąć szczodry łyk gorącego, czystego bulionu.Był znakomity i poczuła, jak jego ciepło rozlewa się po całym ciele, docierając do zmarzniętych kończyn, w których już dawno straciła czucie.Dolna część twarzy, szczęka i podbródek, nie osłonięte przed ciosami wichury, również zaczynały piec.Po kolejnym łyku uniosła wzrok, dopiero teraz zauważając rząd siedzeń naprzeciwko: dostrzegła i rozpoznała twarze Rimbola i Bortona, a nieco dalej Celeego.Kilka osób miało podbite oczy, pokaleczone lub podrapane policzki.Czworo wyglądało, jakby wleczono ich po żwirze twarzą w dół.Badając dotykiem własną skórę odkryła, że sama prezentuje się nie lepiej, bowiem na zesztywniałych palcach dostrzegła kropelki krwi.Głośne syknięcie, dochodzące z lewej strony, przyciągnęło jej uwagę.Medyk zajmował się twarzą Jezerey.Kolejny wędrował wzdłuż drugiego rzędu i zbliżał się w stronę Rimbola, Celeego i Bortona.– Coś poważnego? – spytał nowy głos, który Killashandra, mimo otępiałego zmęczenia, rozpoznała jako należący do Lanzeckiego.Zdumiona, obróciła się i ujrzała go w otwartych drzwiach.Czarno odziana postać odcinała się ostro na tle stosu śnieżnobiałych pojemników z kryształem.– Nic takiego – odparł jeden z medyków, pozdrowiwszy najpierw Cechmistrza pełnym szacunku skinieniem głowy.– Klasa 895 stanowiła dziś dla nas nieocenioną pomoc – powiedział Lanzecki, mierząc spojrzeniem całą grupę.– Ja, wasz Cechmistrz, dziękuję wam.Również szefowa wyładunku Malaine dołącza podziękowania.Od nikogo innego tego nie usłyszycie – na twarzy mężczyzny nie mignął nawet najlżejszy cień uśmiechu, mogący sugerować, że jego słowa mają wydźwięk ironiczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •