Home HomePaul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)(eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. ILem Stanislaw MaskaBOY ZELENSKI Tadeusz MolierMartin George R.R Gra o tron (SCAN dal 908)DavSzkrudlik Maria z MagdaliKres Feliks W Krol Bezmiarow scrEco Umberto Imie Rozy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kfr.xlx.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Zobaczysz, Marty, jak cię złapią bóle parte, sama poprosisz o zastrzyk.Wspomnisz moje słowa.Marty nic sobie z tego nie robi.Nieświadomie depcze oto jedną z ukochanych działek martyrologicznych Mamy.Żadna, ale to absolutnie żadna kobieta nie powinna rodzić bez strachu, bólu i gwałtu.To świadczy o kobiecości.Odwożę Marty do domu i zjadam u nich kolację.Są strasznie przejęci nowym domem.Kładziemy się dopiero po północy.Dla nich jest to okres wielkich przemian: nowy dom, dziecko.Chętnie uczestniczę w ich radości.Nazajutrz, po śniadaniu, bumelujemy jeszcze trochę; rodzicom powiem, że byłem na mszy.Właśnie mam zamiar do nich dzwonić, sprawdzić, jak się mają, kiedy odzywa się telefon.To Mama.- Jacky, musisz tu natychmiast przyjechać.On naprawdę kompletnie zwariował.Przyjeżdżaj w tej chwili! Strasznie się boję i już muszę kończyć, pospiesz się!Odkłada słuchawkę.Cholera jasna! To się nigdy nie skończy! Mama już czuje, że zbieram się do domu i kombinuje, jak by tu mnie zatrzymać.Wiem, że to nieprawda, że sam się w ten sposób usprawiedliwiam, ale taka myśl przechodzi mi przez głowę.Ledwie staję w drzwiach domu rodziców, Mama zaczyna mi dawać gwałtowne znaki.Tym razem naprawdę chce ściągnąć moją uwagę tak, żeby Tato tego nie dostrzegł.Sprawa musi być poważna.Tato jest czymś przejęty, przybity; ciekawe, co się stało.Mama prowadzi mnie przodem do swojej sypialni na tyłach i zamyka drzwi.Tato spaceruje w kółko po ogrodzie, bez celu, niespokojnie.- Jacky, to wariat!Wybucha płaczem.Przytulam ją.- Co się stało, Mamo?Przez dłuższą chwilę nie może wydobyć głosu, tylko tuli się do mnie kurczowo.Wreszcie uwalnia się z moich objęć i siada na łóżku.Nogami nawet nie sięga podłogi.Jest jeszcze w koszuli nocnej, szlafroku i rannych pantoflach.Włosy ma na lokówkach, twarz grubo posmarowaną kremem.Sprawa musi być bardzo poważna, skoro Mama pozwala komukolwiek oglądać się w takim stanie.- Jacky, on opowiada o ludziach całkiem mi nie znanych albo o takich, o których wiem na pewno, że już nie żyją.Upiera się, żebyśmy wyjechali do Cape May w New Jersey, zobaczyć, co tam słychać u znajomych.Wyobrażasz sobie coś podobnego?Znowu płacze.- I z powrotem nazywa mnie Bess!Zerka za okno.Tato plewi wzdłuż murku okalającego patio.- Jacky, on chodzi po całym domu, otwiera i zamyka drzwi, zagląda w szafy, do kredensu i cały czas kręci przy tym głową.Jakby szukał czegoś, co mu zginęło.Knebluje usta wierzchem dłoni.- Mnie się wydaje, że zginęła mu piąta klepka.Potrafi gapić się na mnie, jakby w ogóle nie wiedział, kto ja jestem.To straszne! Potrafi być miły i dobry - a nagle spojrzy na mnie wzrokiem szaleńca i tylko czekam, aż zapyta: “A coś ty za jedna?"Przez okno patrzę na Tatę w ogrodzie.Przemierza go tak, jak tygrys albo lew przemierza nadto znaną klatkę - i, jak zwierzę w klatce, bez nadziei wypatruje mimo wszystko jakiejś szparki, jakiegoś otworu albo zakamarka, którego jeszcze dotąd nie odkrył.- On jest silny, Jacky, ja go znam.Boję się, kiedy nocą przychodzi do mnie do pokoju.Przychodzi po cichutku, skrada się, jakbyśmy wcale nie byli małżeństwem i jakby miał z tego powodu nieczyste sumienie.Kiedy się pieścimy, cały czas do mnie mówi i nazywa mnie Bess.Mówi nawet o tym, co akurat robi.On nigdy taki nie był, Jacky, nigdy głośno nie mówił o tych rzeczach.Ja się go boję!Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie.Muszę pomówić z Tatą.Może to nic wielkiego, tylko upodobanie Mamy do dramatyzowania sytuacji - a może jednak coś tu nie gra.Może Tato znowu cofa się w chorobę i to są pierwsze tego oznaki.Tato jest w szklarni.Troskliwie oporządza sadzonki i rośliny.Może to bzdura z gadaniem do roślin, ale jestem pewien, że one czują, komu na nich naprawdę zależy.Istnieje jakiś rodzaj telepatii między człowiekiem a rośliną.Fakt, że rośliny nie mówią, nie oznacza niemożności porozumienia.Kiedy wchodzę do oranżerii, Tato natychmiast się do mnie odwraca.Patrzy mi prosto w oczy.Mama nie przesadziła: on rzeczywiście jest jakiś obcy; jakby próbował ustalić, czy może mi zaufać.- Co ona ci mówiła, John?Nachylam się, pod pozorem bliższego obejrzenia zielonej rośliny o grubych, kaktusowatych liściach i z małym żółtym kwiatuszkiem na czubku.- Mówiła, że się boi, Tato.Boi się, że straciłeś rozum.Tato patrzy pod nogi, potem bierze pustą torebkę, przygotowaną na któryś z kwiatków.- Przejedźmy się gdzieś, John.Chcę z tobą porozmawiać w cztery oczy, tak, żeby nikt nam nie przerywał.Wychodzimy z oranżerii.Kiedy już jesteśmy na dworze, Tato wraca jeszcze na chwilę do środka i nastawia czasomierz automatycznego nawilżacza.Delikatna mgiełka kropel wody rozpyla się po szklarni z cichym sykiem.Ciekawe, czy Tato sam wymyślił ten system nawadniania, czy też jest to standardowe wyposażenie oranżerii.Z Tatą nigdy nic nie wiadomo: czasami potrafił zmajstrować jakieś urządzenie usprawniające życie i ani słowem o tym nie napomknąć.Dopiero od kilku tygodni widzę, jaki był zawsze zamknięty w sobie.Zapuszczam silnik.Tato idzie po sweter i czapkę.Nie mam pojęcia, jak się tłumaczy przed Mamą.Czuję, że sytuacja wymyka się spod mojej kontroli.Tato wsiada do samochodu.- Możemy się przejechać do Venice, John? Takie dziś piękne słońce, chciałbym popatrzeć na morze.Właśnie skręciłem w Beethoven Street, kiedy Tato częstuje mnie swoją rewelacją jak obuchem w głowę.Nie patrzy przy tym na mnie, wbił wzrok w przednią szybę.- Johnny, jakie jest prawdopodobieństwo tego, że mam żonę i czworo dzieci w Cape May, New Jersey?W pierwszej chwili myślę - zwariował.Mama miała rację od samego początku.Drugim impulsem jest strach, a po nim przychodzi kompletny zamęt.Skupiam się na kierownicy.Chcę gdzieś zaparkować, zanim rozwiniemy ten temat.- Myślę, że prawdopodobieństwo tego jest znikome, Tato.Usiłuję mówić tonem neutralnym, konkretnym, walczę z paniką.- O ile wiem, od przeszło trzydziestu lat mieszkasz w Kalifornii, a przedtem przez dwadzieścia pięć lat mieszkałeś w Filadelfii.Dwadzieścia pięć lat przepracowałeś u Douglasa i noc w noc sypiałeś w jednym łóżku z Mamą, za wyjątkiem nocy spędzonych w szpitalu.Staram się zachować zdrowy rozsądek, grać psychologa, panować nad sytuacją.- Ja, oczywiście, ostatnimi laty niewiele tu bywałem, więc może nie mnie należy pytać o zdanie, a raczej Joan albo Mamę.Chcę stworzyć pozory, że pytanie było logiczne.Nie wiem, z czym mam do czynienia, a wiem, jak często niechcący wszystko psuję ze strachu.Zaczyna mi grać w kiszkach.To pewna oznaka szoku, nawet jeżeli jeszcze nie całkiem dotarł do głowy.Najgorszą cechą starzenia się jest dla mnie stopniowa utrata odporności nerwowej, zdolności spokojnego myślenia, analizowania, planowania w sytuacji, kiedy jestem wytrącony z równowagi, zmęczony albo zaniepokojony.Tato płacze.Z początku są to tylko ciche łzy i głębokie westchnienia, bez szlochu.Nie wiem, co robić.Kieruję wóz na parking, gdzie będziemy mogli chwilę spokojnie posiedzieć.Staję przodem do oceanu, z widokiem na rozległą plażę, aż po falochrony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •