[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jam jest zbyt nikła na takie wielkości.Mnie prawie nie ma”.Młodzieniec, zanim odszedł, schylił się i ucałował rąbek mej sukni.Przez sekundę widziałam jego plecy: rozpościerała się nad nimi tęcza, jakby spoczęły tam skrzydła motyla.Odszedł już i pozostawił mnie z głową pełną wątpliwości.Dlaczego mówił do mnie „pani”, jeśli nie jestem jeszcze mężatką? Dlaczego nazwał mnie królową? Dlaczego dostrzegłam w jego oczach lśnienie łez, kiedy przepowiedział mi, że będę cierpieć? Dlaczego nazwał mnie matką, jeśli jestem jeszcze dziewicą? Co też się dzieje? Co się ze mną stanie po tych odwiedzinach?Epilog- Nigdy nie masz wyrzutów sumienia, Fonsito? - zapytała znienacka Justyniana.Zbierała i składała na krześle poszczególne części dziecięcej garderoby, którą dzieciak zdejmował z siebie, a potem rzucał w jej stronę udając koszykarza.- Wyrzuty sumienia? - zdziwił się krystalicznie czysty głosik.- A czemu, Justysiu?Przykucnięta, żeby podnieść parę skarpetek w zielone i granatowe romby, podejrzała go w lustrze komody: Alfonso siadł właśnie na skraju łóżka i, to kurcząc, to prostując nogi, wkładał spodnie od piżamy.Widziała jego białe, szczupłe nogi o zaróżowionych stopach, poruszał dziesięcioma palcami, jakby wykonywał jakieś ćwiczenia gimnastyczne.Wreszcie jej spojrzenie napotkało wzrok chłopca, który natychmiast uśmiechnął się do niej.- Nie udawaj niewiniątka, Fonsiu - powiedziała wstając.Otarła ręce o biodra i westchnęła ze zdumieniem przypatrując się dziecku.Czuła, że po raz kolejny ogarnia ją wściekłość.- Ja to nie ona.Mnie tą miną niebożątka ani nie kupisz, ani nie oszukasz.Powiedz mi wreszcie prawdę.Nie masz wyrzutów sumienia? Ani trochę?Alfonso, rozrzucając ramiona, parsknął śmiechem i rzucił się na wznak na łóżko.Zaczął machać wysoko uniesionymi nogami, wykopując i przyjmując wyimaginowaną piłkę.Śmiał się głośno i ostentacyjnie, a Justyniana nie odczuła w jego śmiechu cienia kpiny czy złośliwości.„Psiakrew - pomyślała - kto jest w stanie zrozumieć tego smarkacza?”.- Przysięgam na Boga, że nie wiem, o czym mówisz - wykrzyknął dzieciak siadając.Z przekonaniem pocałował skrzyżowane palce.– A może to jakaś zagadka, Justysiu?- Właź do łóżka, bo jeszcze się przeziębisz.Nie mam ochoty cię pielęgnować.Alfonso natychmiast posłuchał.Skoczył, uniósł kołdrę, zręcznie wśliznął się pod nią i poprawił sobie poduszkę pod plecami.Następnie skierował na dziewczynę powłóczyste, przymilne spojrzenie, jakby miał zaraz otrzymać nagrodę.Włosy opadały mu na czoło, a jego duże, niebieskie oczy błyszczały w półmroku odbijającym się na jego policzkach światłem nocnej lampki.W rozchylonych ustach, o niemal niewidocznych wargach, widniał śnieżnobiały rząd przed chwilą umytych zębów.- Mówię o dońi Lukrecji, ty diable wcielony, i bardzo dobrze o tym wiesz, więc nie udawaj - powiedziała.- Nie przykro ci po tym, co jej zrobiłeś?- Ach, to o nią chodzi - wykrzyknął dzieciak jakby rozczarowany tym banalnym i nieciekawym pytaniem.Wzruszył ramionami i, bez chwili wahania, dodał: - Dlaczego miałoby mi być przykro? Gdyby to chodziło o moją mamusię, to jasne, że tak.Ale to nie była moja mama, prawda?Kiedy mówił o niej, w jego głosie ani w sposobie wyrażania się nie było urazy czy wściekłości.Ale właśnie ta obojętność wyprowadzała Justynianę z równowagi.- Doprowadziłeś do tego, że twój tata wyrzucił ją z domu jak psa - wyszeptała przygaszona i smutna, nie zwracając ku niemu głowy, z oczami utkwionymi w wypolerowany parkiet.- Najpierw okłamałeś ją, a potem ojca.Z twojego powodu rozstali się, i to kiedy byli tak szczęśliwi.Z twojej winy ona jest pewnie teraz najbardziej nieszczęśliwą kobietą na świecie.A i don Rigoberto jest nieszczęśliwy, bo od czasu, kiedy rozstał się z twoją macochą, wygląda jak pokutująca dusza.Nie widzisz, jak się postarzał w ciągu tych kilku dni? Nie gryzie cię sumienie z tego powodu? I stał się takim dewotem i nabożnisiem, że aż strach.Mężczyźni stają się tacy, kiedy czują, że niedługo umrą.A to wszystko przez ciebie, bandyto!Odwróciła się ku dziecku, wylękniona, w strachu, że powiedziała więcej, niż powinna.Od ostatnich wydarzeń niczemu już i nikomu tutaj nie dowierzała.Główka Fonsita wysunęła się ku niej, a złotawy snop światła padający z lampki otaczał ją jak korona.Jego zdziwienie wydawało się nie mieć granic.- Przecież ja nic nie zrobiłem, Justysiu - wyjąkał, trzepocząc rzęsami, ona zaś dostrzegła, jak jabłko Adama opada i unosi się na jego szyi niby przerażone zwierzątko.- Ja nigdy nie oszukałem nikogo, a tym bardziej tatusia.Justyniana poczuła, że twarz jej płonie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]