[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pokoju wyszedł mały Forrest i przysłuchuje się rozmowie.- Kto to? - pyta żandarm.- Wasz syn?Milczę, mały Forrest też nic nie mówi, tylko łypie na obcych.- Mogę pogadać chwilę z dzieciakiem? - pytam.- Nigdzie nie zwieję.- No dobra.Poczekamy na zewnątrz.Tylko nie próbujcie żadnych sztuczek.Kurde, cyrkowiec jestem czy co? Zresztą żadne mi nie były w głowie.Zamkłem drzwi i usiadłem koło małego Forresta na kanapie.- Słuchaj - mówię do chłopca - ci faceci przyszli mnie zabrać do woja i chcę czy nie chcę, muszę do niego iść.Więc wracaj do babci i przygotuj się na początek nowego roku szkolnego.Dobrze?Dzieciak nie patrzył na mnie, gapił się na buty.W końcu pokiwał głową.- Przykro mi że nie możemy dłużej pobyć razem - ciągnę dalej - ale tak już jest.Mały znów pokiwał głową.- Słuchaj, postaram się coś wykombinować.Pogadam z pułkownikiem Northern.Przecież nie będą mnie trzymać w areszcie w nieskończoność.Wyjaśnię im co i jak, a potem możemy wspólnie robić plany na przyszłość.Dobrze?- Wiele z nich spaliło na panewce - mały na to.- No to prawda - mówię.- Miałem pecha.Ale wreszcie coś musi mi się udać.Czas najwyższy żeby szczęście się do mnie uśmiechło.Po tych słowach mały Forrest wstaje i rusza do swojego pokoju.W drzwiach odwraca się i po raz pierszy od przyjścia żandarmów patrzy mi w oczy.- W porządku - mówi.- Daj znać, jak cię wypuszczą z mamra.A o mnie się nie martw.Dam sobie radę.Potem on poszedł się pakować, a ja poszłem z żandarmami.Czułem się jak zbity pies, a chandrę miałem na kilometr.Kurde, Forrest, myślałem sobie, masz takiego fajnego syna, ładnego, bystrego.dlaczego ciągle sprawiasz mu zawód?Żandarmy miały rację: kiedy odstawiły mnie do Waszyngtonu, od razu wpakowano mnie do paki.Na szczęście strasznie długo tam nie tkwiłem.Natychmiast po tym jak mnie zanikli wysłałem list do pułkownika Northa i się poskarżyłem na swoją dolę.Bo to była - moim zdaniem - jawna niesprawiedliwość.Parę miesięcy później pułkownik przyszedł mnie odwiedzić.- Przykro mi, Gump - powiada - ale niestety nie mogę ci pomóc.Po pierwsze, nie jestem już w piechocie morskiej, a po drugie, nie mam czasu, bo bez przerwy muszę strzec się kumpli ajatollaha.Chcą mnie ukatrupić, wiesz? Poza tym zamierzam kandydować do senatu.Jeśli wygram, nareszcie będę mógł bezkarnie obrażać tych wszystkich skurwysynów!- To bardzo miło, panie pułkowniku.Ale co ze mną?- Nie wiem.Jak dłużej posiedzisz, może się jeszcze spotkamy - mówi i wybucha śmiechem.Po kolejnych kilku miesiącach o chlebie i wodzie komendant wzywa mnie do siebie.- Postójcie na baczność, Gump - mówi - a ja tymczasem przejrzę wasze akta.- Jakieś pół godziny później mówi: - Spocznijcie, Gump.- Odchyla się na krześle i ciągnie dalej: - Widzę, że macie bardzo urozmaicony przebieg służby.Najpierw dostajecie zaszczytny Medal of Honor, a potem dezerterujecie.Szajba wam odbijała czy co?- Panie komendancie, ja nie zertereruowałem.Ja siedziałem w więzieniu.- Jeszcze gorzej - on na to.- Gdyby ode mnie zależało, natychmiast wywaliłbym was z wojska na zbity pysk.Ale widać ci z dowództwa nie chcą wyrzucać posiadaczy tak zaszczytnych odznaczeń.Pewnie uważają, że to by źle wyglądało.Więc musimy wydumać, co z wami zrobić.Macie jakieś propozycje?- Mógłby mnie pan dać do kuchni albo co.- Do kuchni? Czyście oszaleli? W tych aktach jest wszystko, Gump! O waszej przygodzie w kuchni też! O tym, jak gotowaliście gulasz w kotle parowym i jak ten kocioł wybuchł, niszcząc dach stołówki.Naprawa kosztowała majątek.Więc choćbyście błagali mnie na klęczkach, do kuchni was nie wpuszczę.- Przez chwilę komendant myśli, drapie się po brodzie i wreszcie powiada: - Chyba już wiem.Nie potrzebuję tu żadnych rozrabiaków czy wandali, toteż zostaniecie przeniesieni.Jak najszybciej i jak najdalej stąd.To wszystko, Gump.Możecie odejść.Z tym przeniesieniem “jak najdalej stąd” komendant wcale nie żartował.Zanim się obejrzałem przydzielono mnie do wojskowej stacji meteologicznej na Alasce.A - kurde flaki! - był styczeń! Ale przynajmniej znów zaczęli wypłacać mi żołd, więc wysłałem trochę pieniędzy do Mobile dla małego Forresta.Właściwie to wysłałem prawie cały szmal, no bo co u licha miałem z nim robić na Alasce? I to jeszcze w środku zimy?- Gump - powiada do mnie porucznik kierujący stacją.- Z waszych akt wynika, że kilka razy bardzoście się nie popisali.Ale tu nie powinniście mieć żadnych kłopotów.Tylko się zbytnio nie wychylajcie.Jeśli chodzi o kłopoty, to oczywiście się pomylił.Było tak zimno na tej Alasce że jak się otwierało pysk, to słowa zamarzały w powietrzu, a jak się sikało na śnieg, to strumień zamieniał się w żółty sopel lodu.Z początku moja praca miała polegać na czytaniu map pogody i innych takich bzdetach, ale po paru tygodniach tutejsze dowództwo kapło się że jestem ciołek i dało mi inną pracę, która polegała głównie na zamiataniu podłóg i pucowaniu kiblów.W wolne dni chodziłem na ryby.Robiłem dziurę w lodzie, wtykałem wędkę.Raz w trakcie tego łowienia pogonił mnie misiek polarny, a raz taka wielka foka z kłami jak słoń, która w dodatku zżarła wszystkie ryby co wcześniej złowiłem.Stacja meteo znajdowała się w małej mieścinie nad oceanem.Mieszkańcy mieściny większość czasu spędzali na upijaniu się, Eskimosy też.Te Eskimosy to bardzo sympatyczni ludzie, chyba że się upiją i po pijaku urządzają na ulicy zawody w rzucaniu harpunem.Wtedy lepiej omijać ich dużym lukiem.W którąś sobotę wieczorem, mniej więcej po dwóch miesiącach od mojego przyjazdu, wyszłem z chłopakami w miasto.Tak naprawdę wcale nie miałem ochoty nigdzie się szwendać, ale rzadko gdziekolwiek chodziłem, wiec pomyślałem sobie: a co mi tam!Postanowiliśmy zajrzeć do lokalu co się nazywał “Gorączka złota”.W środku strasznie dużo się działo: jedni pili, inni się nawalali, jeszcze inni grali na pieniądze w karty, a na ladzie barowej gibała się striptizerka.Od razu przypomniał mi się rozbierany lokal Wandy w Nowym Orleanie i pomyślałem sobie, że powinnem wysłać jej pozdrowienia z Alaski czy coś.A kiedy zaczęłem myśleć o Wandzie-striptizerce przypomniała mi się świnia Wanda, którą dałem w Coalville małemu Forrestowi.Oczywiście na myśl o świni Forresta natychmiast zaczęłem myśleć o samym Forreście.Ale ponieważ w myśleniu nie jestem za dobry, postanowiłem nie myśleć tylko działać.I tak zrobiłem, to znaczy wyszłem na zewnątrz żeby kupić dzieciakowi jakiś prezent.Zbliżała się siódma wieczór, ale tu przy kole polarnym o siódmej wieczór słońce świeci jak za dnia i wszystko jest otwarte.To znaczy głównie otwarte są bary i inne takie, sklepów nie ma zbyt wiele, a domów towarowych wcale.Ale nic, włażę do sklepiku z pamiątkami, w którym sprzedają różne cenne rzeczy, a to samorodki złota, a to orle pióra, rozglądam się, patrzę i wreszcie wypatruję prezent dla małego Forresta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]