[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekał go kolejny rytuał:znakomity dowód na to, że z Bożym Narodzeniem jest coś nie tak.Kistler był w mundurze granatowym, Kendall w oliwkowym.%7ładen z tychmundurów nie pasował do czerwono-białych czap Zwiętego Mikołaja, które mielina głowie, ale kogo to obchodziło?Czapy były słodkie i cudaczne, lecz Luter nawet się nie uśmiechnął.Sanita-riusz trzymał przy nodze papierową torbę. Sprzedajemy keks powiedział Kistler. Jak co roku. Pieniądze pójdą na zabawki dla dzieci dodał z wyczuciem Kendall. Chcemy zebrać dziewięć tysięcy dolarów. W zeszłym roku zebraliśmy ponad osiem. Ale w tym roku lepiej się staramy. Na Wigilię rozdamy zabawki sześciuset dzieciom. To olbrzymie przedsięwzięcie.48Raz jeden, raz drugi, raz jeden, raz drugi.Znakomicie zgrani, żonglowali sło-wami jak w cyrku. Szkoda, że nie zobaczy pan tych dzieci. Za nic nie chciałbym stracić takiego widoku. Tak czy inaczej, musimy zebrać te pieniądze, i to jak najszybciej. Mamy tu wyśmienity keks. Kendall machnął torbą w stronę Lutra, jakbysądził, że będzie miał ochotę chwycić ją i zajrzeć do środka. Keks od Mabel.To stara, sprawdzona firma. Słynna na cały świat. Piekarnia Mabel mieści się w Hermansburgu w Indianie. Pracuje w niej pół miasta.Pieką tylko keksy.Biedni ludzie, pomyślał Luter. Stosują tajną recepturę i używają tylko najświeższych składników. I robią najlepsze keksy na świecie.Luter nie znosił keksu.Tych wszystkich daktyli, fig, śliwek, orzechów, su-chych, podbarwianych i rozdrobnionych na kawałki owoców. I to już od osiemdziesięciu lat. To najlepiej sprzedający się keks w kraju.W zeszłym roku sprzedali sześćton.Luter ani drgnął.Stał zupełnie nieruchomo, przenosząc wzrok to na jednego,to na drugiego. Nie zawiera żadnych chemikaliów ani konserwantów. Nie wiem, jak to robią, że tak długo zachowuje świeżość.Dodają chemikalia i konserwanty, miał ochotę powiedzieć Luter.Raptem zalała go fala ostrego głodu.Niewiele brakowało i ugięłyby się podnim nogi, omal nie wykrzywił nieprzeniknionej dotąd twarzy.Bardzo polepszyłmu się węch, co musiało być efektem ubocznym intensywnej diety, którą stoso-wali już od dwóch tygodni.Może doszedł go zapach pysznego keksu Mabel nie był tego pewien w każdym razie ogarnął go niepohamowany głód.Mu-siał coś zjeść.Nagle poczuł, że ma ochotę wyrwać Kendallowi torbę, otworzyć jąi zapchać sobie usta keksem.Ale po chwili głód złagodniał.Luter zacisnął zęby, odczekał chwilę i odprężyłsię.Kistler i Kendall byli tak pochłonięci rutynową prezentacją, że niczego niezauważyli. Mało ich dostajemy. Cieszą się taką popularnością, że musimy je reglamentować. W tym roku przyszło tylko dziewięćset porcji. Dycha za porcję i zbierzemy dziewięć tysięcy na zabawki. W zeszłym roku kupił pan pięć. W tym wezmie pan tyle samo?Tak, przypomniał sobie Luter.Rzeczywiście, w zeszłym roku kupiłem pięćkeksów.Trzy zawiozłem do biura i potajemnie podrzuciłem kolegom.Pod koniec49tygodnia od ciągłego przenoszenia z biurka na biurko przetarły się papierowe tor-by.W końcu, tuż po Wigilii, Dox wrzuciła je do kosza na śmieci.Nora dała dwa keksy fryzjerce.Fryzjerka ważyła sto trzydzieści sześć kiloi zbierała je tuzinami, dzięki czemu aż do czerwca nie musiała kupować żadnegociasta. Nie odparł w końcu Luter. W tym roku sobie daruję.Zamilkli.Kistlerspojrzał na Kendalla, Kendall na Kistlera. Słucham? W tym roku nie chcę keksu. Czy pięć kawałków to za dużo? spytał Kistler. Tak, o pięć odrzekł Luter, powoli krzyżując ręce na piersi. Nie kupi pan ani jednego? spytał Kendall z niedowierzaniem w głosie. Ani jednego.Kendall i Kistler nie mogli wyglądać bardziej żałośnie. Nadal sponsorujecie zawody w łowieniu ryb dla niepełnosprawnych dzieci? spytał Luter. Te czwartego lipca? Jak co roku powiedział Kistler. Znakomicie.Przyjdzcie do mnie latem i dam wam sto dolarów na zawody.Kistler zdołał wymamrotać coś w rodzaju: Dziękujemy.Po kilku niezręcznych minutach wreszcie wyszli.Luter wrócił do kuchni, alestół był już pusty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]