Home HomeCharles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)Jeffrey Schultz Critical Companion To John Steinbeck, A Literary Reference To His Life And Work (2005)John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwaJohn Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwaKos Kala, Selby John Moc aloha i wiedza hunyDreamweaver MX BibleChalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN dBezpieczenstwo Unixa w InternecieNorton Andre Gwiezdny zwiad
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Do Alison nie czułem ani pociągu, ani czułości; nie, nie interesowało mnie jej zerwanie z tym nudnym australijskim pilotem, wzruszał mnie tylko przewrotny smutek ciemniejącego pokoju.Światło odpłynęło z nieba, zapadł zmierzch.Zdradzieckość nowoczesnych miłości wydawała mi się czymś pięknym, a moja wielka tajemnica spoczywała bezpiecznie pod kluczem.Znów zwiodła mnie Grecja, aleksandryjska Grecja Kawafisa: ważne stały się tylko doznania estetyczne i dekadenckie piękno.Moralność wydawała się wymysłem północnej Europy.Nastąpiło długie milczenie.Alison spytała: - Więc jak jest z nami, Nicko?- Co masz na myśli?Opierała się na łokciu wpatrując się we mnie, ale ja nie odpowiedziałem jej spojrzeniem.- Cóż, wiem.oczywiście.- wzruszyła ramionami.- Ale ja nie przyjechałam tu jako twój stary koleżka.Schowałem twarz w dłoniach.- Alison, mam po uszy kobiet, po uszy miłości, po uszy seksu i w ogóle wszystkiego.Sam nie wiem, czego chcę.Nie powinienem był prosić cię o przyjazd.- Spuściła oczy, jakby się z tym zgadzając.- Faktem jest, że odczuwałem coś w rodzaju tęsknoty za siostrą.Jeśli powiesz: do diabła z tym, zrozumiem.Nie mam prawa nie rozumieć.- W porządku.Siostra.- Podniosła oczy.- Siostra.Ale wkrótce zostaniesz wyleczony.- Nie wiem.Po prostu sam nie wiem.- Starałem się zrobić wrażenie człowieka pogrążonego w głębokiej rozterce.- Widzisz, jeśli chcesz, to odejdź, przeklnij mnie, zrób, co chcesz, ale ja jestem w środku martwy.- Podszedłem do okna.- To wszystko moja wina.Nie wolno mi było prosić cię, byś spędziła trzy dni z martwym człowiekiem.- Z martwym człowiekiem, którego kiedyś kochałam.Wśliznęła się między nas cisza.Potem Alison zerwała się, a ja poszedłem zapalić światło.Przyczesałem włosy.Ona wyjęła dżetowe kolczyki, które zostawiłem jej wyjeżdżając z Londynu, założyła je, a potem umalowała usta.Pomyślałem o Julie, o ustach, które nie znały szminki, o jej tajemniczości, chłodzie, wykwincie.Cudownie było tak zupełnie nie odczuwać żądzy, nareszcie uda mi się chociaż raz bez wysiłku dochować wierności.Ironia losu sprawiła, że aby dojść do wybranej przeze mnie restauracji musieliśmy minąć “rozrywkową” dzielnicę Pireusu.Bary, różnokolorowe neony, fotografie striptizerek i tancerek wykonujących taniec brzucha, szukający przygód marynarze, lautrekowskie wnętrza za kurtynami z paciorków.Ulice pełne były kurw i alfonsów oraz chłopców z wózkami sprzedających ziarnka słonecznika, orzeszki pistacji, kasztany, ciastka i bilety na loterię.Portierzy zapraszali nas do środka, sprzedawcy proponowali ukradkiem zegarki, kartony cameli, jakieś podejrzane pamiątki.I co dziesięć jardów ktoś gwizdał na widok Alison.Szliśmy w milczeniu.Wyobraziłem sobie “Lily” idącą tą ulicą: wszyscy by się uciszyli, umilkli, jej widok nie wyzwalałby ukrytej w nich wulgarności, nie prowokował.Twarz Alison stężała.Staraliśmy się jak najszybciej stąd wydostać, niemniej wydawało mi się, że w jej ruchach było tak jak przedtem coś amoralnie zmysłowego, Coś, co musiało działać na każdego przechodzącego mężczyznę.Kiedy weszliśmy do restauracji Spiro, Alison spytała nieco zbyt ożywionym tonem: - No, bracie Nicholas, co zamierzasz ze mną zrobić?- Czy chcesz, żebyśmy sobie dali z tym spokój?- A ty?- Ja zapytałem pierwszy.- Nie.A ty?- Moglibyśmy się jutro gdzieś wybrać.Zobaczyć coś, czego jeszcze nie znasz.- Ku mojej wielkiej uldze już po drodze dowiedziałem się, że spędziła raz dzień w Atenach i zwiedziła zabytki.- Nie mam ochoty na zwykły turystyczny wypad.Wymyśl coś, czego się zwykle nie ogląda.Jedźmy gdzieś, gdzie moglibyśmy być sami.- I dodała szybko: - Mam po uszy ludzi.- Jak z chodzeniem po górach?- Uwielbiam.Dokąd pójdziemy?- Cóż, może na Parnas.Podobno nietrudno się tam wdrapać.To raczej długi spacer.Moglibyśmy wynająć samochód.I potem pojechać do Delf.- Parnas? - zmarszczyła czoło, nie potrafiąc go usytuować.- Góra.Na której harcują muzy.- Och, Nicholas! - Na sekundę pojawiła się dawna entuzjastyczna Alison.Przyniesiono nam naszą barbounię i zabraliśmy się do jedzenia.Alison ożywiła się, trochę zanadto podekscytowana pomysłem zdobycia Parnasu, i piła wraz ze mną retsinę, szklanka po szklance; robiła to wszystko, czego Julie nigdy by nie zrobiła, po czym w charakterystyczny dla siebie sposób przyznała się do bluffu.- Zanadto się staram, co? Ale to twoja wina.- Jeżeli.- Nicko.- Alison, jeśli ty.- Nicko, posłuchaj mnie.Tydzień temu zamieszkałam w moim dawnym pokoiku.I w nocy usłyszałam na górze kroki.I rozpłakałam się.Tak jak dziś w taksówce.I jak mogłabym się zaraz rozpłakać, ale tego nie zrobię.Uśmiechnęła się, był to półuśmiech, półgrymas.- Chętnie rozpłakałabym się na myśl, że zwracamy się do siebie po imieniu.- Co w tym złego?- Nigdy tak nie mówiliśmy.Nie musieliśmy, byliśmy sobie zbyt bliscy.Trudno.Ale teraz próbuję ci powiedzieć, że.w porządku.Tylko bądź dla mnie miły.I nie siedź z taką miną, jakbyś bez przerwy osądzał to, co mówię i co robię.- Zmusiła mnie wzrokiem, bym spojrzał jej prosto w oczy.- Nic na to nie poradzę, że jestem taka, jaka jestem.- Skinąłem głową, zrobiłem zmartwioną minę i chcąc ją ułagodzić wziąłem za rękę.Nade wszystko bałem się awantury, rozpętania emocji, powrotu w przeszłość.Po chwili zagryzła usta, wymieniliśmy uśmiechy, i był to pierwszy uczciwy uśmiech od chwili, gdyśmy się spotkali.Powiedziałem jej dobranoc na progu pokoju.Pocałowała mnie w policzek, a ja objąłem ją z taką miną, jakby żadna kobieta nie była w stanie docenić szlachetności mego postępowania.38O pół do dziesiątej byliśmy już w drodze.Dojechaliśmy do Teb, gdzie Alison kupiła sobie mocne buty i dżinsy; świeciło słońce, wiał wiatr, szosa była pusta, a wynajęty przeze mnie poprzedniego wieczoru stary pontiac jeszcze pełen animuszu.Alison interesowało wszystko, architektu­ra, krajobraz, informacje w moim bedekerze z 1909 roku o miejscowościach, przez które przejeżdżaliśmy.Jej en­tuzjazm podszyty ignorancją przestał mnie nagle irytować.Wydawał się cząstką jej energii, otwartości i koleżeńskiej towarzyskości.Ale podświadomie chciałem być zirytowa­ny, wobec tego uczepiłem się jej pogody, jej umiejętności wypływania na powierzchnię po najgorszym rozczarowa­niu.Uważałem, że powinna być bardziej przybita, smut­niejsza.W którymś momencie zapytała mnie, czy dowiedziałem się czegoś więcej o poczekalni; nie odrywając oczu od dro­gi odpowiedziałem, że nie, że była to po prostu tablica przed willą.Że dalej nie wiem, co Mitford chciał przez to powiedzieć.I zaraz zmieniłem temat rozmowy.Jechaliśmy szybko szeroką doliną między Tebami i Livadią, wśród pól zboża i plantacji melonów.Ale tuż przed Livadią na szosę wyszło wielkie stado owiec i musiałem przystanąć.Wysiedliśmy z auta, by przyjrzeć się owcom.Pojawił się czternastoletni chłopak, miał mocno złachane ubranie i groteskowo wielkie wojskowe buty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •