Home HomeCampbell Joseph The Masks Of God Primitive MythologyJoseph P. Farrell Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat (2)Farrel Joseph P. Wojna nuklearna sprzed 5 tysicy latTey Josephine Zaginęła Betty KaneMiedzynarodowy ZydKossakowska Maja Lidia Siewca Wiatru.BLACKChmielewska Joanna Dwie glowy i jedna nogaGrisham John Obronca ulicy (3)Brown Dan Cyfrowa Twierdza (2)Brown Dan Kod Leonarda da Vinci (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mostlysunny.pev.pl
  •  

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Biedny Frenchy usiłował dopełnić wszystkich formalności przy oddawaniu mi steru i wykazać sprężystość kroku, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i odchodząc zatoczył się dwa razy jak pijany.Pozostałem przy sterze sam, kierując opustoszałym statkiem, który mknął pod pełnym wiatrem, unosząc się i opadając, a nawet z lekka kołysząc się na boki.Po pewnym czasie ujrzałem Ransome’a zbliżającego się do mnie z tacą w ręku.Na widok jadła uczułem zwierzęcy głód.Oddawszy ster stewardowi, usadowiłem się na tylnym luku, by spożyć przyniesione śniadanie.— Ten wiatr nie przysłużył się naszym ludziom — mruknął Ransome.— Położył ich co do jednego.— Tak — rzekłem — zdaje się, że już tylko my dwaj ruszamy się jako tako.— Frenchy twierdzi, że stać go jeszcze na parę podskoków.Nie wiem, nie wyobrażam sobie, aby to mogło być wiele… — tu Ransome uśmiechnął się po swojemu.— Dzielny z niego chłopiec, w każdym razie.— A po chwili milczenia dodał: — Co będzie, panie kapitanie, jeśli zbliżymy się do lądu, zanim wiatr przycichnie?— Co będzie? Ha! Nie unikniemy strzaskania masztów albo rozbicia się.o brzeg.Może nawet nastąpić i jedno, i drugie.Nic na to nie poradzimy.Statek mknie teraz jak strzała, i jedyna nadzieja w tym sterze.Nie mamy przecie załogi!— Tak, cała załoga powalona — powtórzył spokojnie steward.— Zaglądam do chorych od czasu do czasu, ale w czymże ja im mogę pomóc? W niczym, doprawdy w niczym.— Przeciwnie, Ransome.I ja, i statek, i załoga, wszyscy, ilu nas jest, zawdzięczamy wam nieskończenie wiele — rzekłem z prawdziwym wzruszeniem.Udał, że mnie nie słyszy, i milcząc sterował dalej, dopóki nie przejąłem od niego steru.Wówczas podniósł tacę zostawioną na luku i zabierając się do odejścia powiedział:— Pan Burns już się obudził, panie kapitanie, i ma ochotę powrócić na pokład.Nie wiem, jak temu zapobiec, bo doprawdy nie mogę przy nim siedzieć.Oczywiście, nie było mowy o pilnowaniu nieszczęsnego Burnsa.Jakoż ujrzałem go wkrótce, jak z trudem gramolił się na rufę, uginając się pod ciężarem ogromnego płaszcza.Widok tego człowieka napełnił mnie zrozumiałą trwogą.Perspektywa słuchania jego bredni o podstępnych knowaniach nieboszczyka, w chwili kiedy trzymałem ster statku pędzącego z zawrotną szybkością, a unoszącego konających ludzi, przechodziła wytrzymałość moich nerwów.Pierwsze uwagi Burnsa były jednak rozsądne i utrzymane w tonie zupełnie spokojnym.Nie pamiętał zapewne o niedawnym zajściu, a przynajmniej nie wspominał o nim ani jednym słowem.Usposobiony był raczej małomównie.Obserwując go siedzącego nieruchomo na luku przerażony byłem w pierwszej chwili okropnym jego wyglądem.Zauważyłem jednak ze zdziwieniem, że gwałtowny wicher, który tak zabójczo oddziaływał na innych chorych, jemu, przeciwnie, zdawał się przywracać siły.Można było niemal śledzić powolne odradzanie się tego nieszczęsnego organizmu pod wpływem ożywczych podmuchów wiatru.Chcąc przekonać się, w jakimi stanie umysłu znajduje się mój rekonwalescent, zagadnąłem go podstępnie o nieboszczyka kapitana.Ku memu zdziwieniu Burns nie okazał szczególniejszego zainteresowania się tym przedmiotem.Opowiedziawszy mi raz ‘jeszcze od początku, nie bez mściwego upodobania, historię „starego zbrodniarza”, zakończył swą opowieść zwrotem zgoła nieoczekiwanym:— Była to niewątpliwie choroba umysłowa, która musiała nurtować go od roku, jeśli nie od kilku lat.Postęp niesłychany! W innych okolicznościach wyznanie to przejęłoby mnie prawdziwym zachwytem, ale w tej chwili nie odczułem całej jego doniosłości mając umysł zaprzątnięty wyłącznie sterowaniem.W porównaniu z beznadziejną martwotą poprzednich dni szybkość, z jaką posuwaliśmy się teraz, była wprost zawrotna.Spod dzioba statku wykwitały dwie wstęgi piany, a wiatr huczał nieustannie nad naszymi głowami, zawodząc zuchwałą pieśń, której dzika melodia wydałaby mi się w innych okolicznościach najwyższym wyrazem potęgi i radości życia.Ilekroć podniesiony wielki żagiel wzdymał się pod naporem wiatru, grożąc rozerwaniem na strzępy w swym olinowaniu, Burns podnosił głowę i spoglądał na mnie z niepokojem.— Cóż ja na to poradzę, panie Burns? Nie możemy ani zwinąć żagla, ani go rozciągnąć.Już bym wolał, aby wichura zupełnie go zerwała, nie byłoby przynajmniej tej piekielnej muzyki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • syriusz777.pev.pl
  •