[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.*I szczerze mówiąc, nie wiem, jak to zniosę.10 - CHWAŁA IKAROWIPrzygnębienie szybko minęło, bo i zbyt wiele było do zobaczenia i do zrobienia.Tak wiele, że nawet tysiąca żywotów by nie starczyło.Największym problemem wydawał się trafny wybór spośród mi - riadów możliwości podsuwanych przez nową epokę.Poole starał się unikać wiedzy bezużytecznej, wolał skupiać uwagą na sprawach najistotniejszych dla doedukowania.Nie zawsze z powodzeniem.Zespolona z odtwarzaczem czapa stanowiła tu wielką pomoc.Niebawem wystarał się o pokaźną kolekcję płytek zawierających dość wiedzy na kilka tematów akademickich.Wystarczyło wsunąć taką płytkę do odtwarzacza, nastawić na najbardziej pasującą szybkość i intensywność przepływu danych, a coś błyskało przed oczami i po mniej więcej godzinnym letargu Poole mógł zacząć badać nowe, dopiero udostępnione obszary swego umysłu.Najpierw jednak musiał je wywołać, same się nie pchały.Zupełnie, jakby właściciel sporej biblioteki odkrywał niespodziewanie półki z książkami, o których nabyciu nie miał dotąd pojęcia.W większym stopniu był teraz panem własnego czasu, jedynie z poczucia obowiązku (i wdzięczności) służył pomocą licznym naukowcom, historykom, pisarzom i artystom tworzącym dzieła rzadko kiedy przypominające pod względem formalnym dokonania dawnych mistrzów.Otrzymywał też niezliczone zaproszenia od mieszkańców wszystkich czterech wież, jednak praktycznie wszystkim musiał odmawiać.Najtrudniej przychodziło rezygnować z wizyt na dole, na błękitnej planecie.- Oczywiście przetrwałbyś taką podróż - wyjaśnił profesor Anderson - gdyby była krótka i gdybyś miał ze sobą właściwy system podtrzymania życia, ale ogólnie doświadczyłbyś raczej przykrych przeżyć.Na dodatek osłabiłbyś się jeszcze bardziej.Twój system neuromuskularny nigdy tak całkiem nie przyszedł do siebie po tysiącletnim śnie.Drugi dobrotliwy cerber, czyli Indra Wallace, chroniła Poole'a przed codzienną inwazją gości i doradzała, kogo winien przyjąć, a komu uprzejmie odmówić.Poole wciąż nie pojmował socjopoli - tycznych uwarunkowań tej nader złożonej kultury, jedno wszakże zauważył dość rychło: Orwell miał rację.Mimo teoretycznego zaniku struktur klasowych, nadal istniała grupa kilku tysięcy równiejszych między równymi.Nauczony doświadczeniami dwudziestego pierwszego wieku, że “za wszystko trzeba płacić", Poole zastanawiał się czasem, kto właściwie pokrywa wszystkie wydatki związane z ową nadzwyczajną gościnnością? Czy któregoś dnia nie otrzyma monstrualnego rachunku? Indra szybko rozproszyła obawy.Poole został uznany za szczególny i bezcenny obiekt muzealny i nigdy już nie będzie musiał się martwić o sprawy tak przyziemne jak środki utrzymania.Dostanie wszystko, czego tylko sobie zażyczy, w granicach rozsądku, oczywiście.Gdzie przebiegała granica owego rozsądku, tego nie wiedział.Nie podejrzewał też, że pewnego dnia zapragnie rzecz sprawdzić.Co najważniejsze w życiu zdarza się z reguły przypadkiem.Poole zerkał właśnie na ścienny ekran nastawiony na losowy przegląd kanałów, gdy kolejny obraz prawie poderwał go na nogi.- Przerwij skanowanie! Podkręć dźwięk! - rozkazał nieco zbyt głośno maszynce.Znał tę muzykę, ale trwało chwilę, nim wygrzebał z otchłani pamięci tytuł i kompozytora.Widok skrzydlatych tancerzy nasunął właściwe skojarzenia.Ciekawe, co by Czajkowski powiedział, gdyby ujrzał swoje “Jezioro Łabędzie" nie tyle odtańczone, co wylatane.Przyglądał się baletowi przez długie minuty, aż niemal nabrał pewności, że to nie symulacja, ale autentyczne przedstawienie, wystawione najpewniej w warunkach niskiej grawitacji górnych poziomów którejś z wież.Może nawet afrykańskiej.Też tak chcą, pomyślał Poole.Nigdy do końca nie wybaczył Agencji Kosmicznej, że bezdusznym, urzędowym zakazem pozbawiła go możliwości uprawiania ulubionego sportu: grupowych skoków ze spadochronem.Z opóźnionym otwarciem, rzecz jasna.Owszem, rozumiał ich racje, nie chcieli ryzykować przypadkową utratą człowieka, w którego wcześniej zainwestowali grube miliony.Lekarze i tak sarkali co chwilę na jego niegdysiejszy wypadek z latawcem.Szczęśliwie, nastoletnie kości zrastają się zwykle dość szybko i bez większych śladów.- Dobra - mruknął pod nosem.- Żadna siła mnie nie powstrzyma.Chyba, żeby profesorek.Ku wielkiej uldze Poole'a, Anderson uznał pomysł za znakomity i szybko ustalił, że na poziomie jednej dziesiątej G znajduje się lokalna komórka awiacji.W ciągu paru dni zjawił się umyślny, by wziąć miarę na skrzydła.Nie na model baletowy, ale popularny, z elastyczną błoną miast piór.Gdy ostatecznie Poole nałożył całość i wsunął dłonie w uchwyty przymocowane do ożebrowania, przypominał nie tyle ptaka, ile gacka.Niemniej jego entuzjastyczna uwaga o nowych możliwościach powstałych dla Draculi spotkała się z obojętnym przyjęciem.Widać instruktor nigdy nie słyszał o wampirach.Podczas pierwszej lekcji Poole wisiał na lekkiej uprzęży i wymachiwał ramionami tak długo, aż nauczył się podstawowych ruchów oraz utrzymywania równowagi.Jak w wielu przypadkach, sprawa nie była wcale taka łatwa, na jaką wyglądała.Zastosowanie uprzęży nieco go zdumiało, bo i jak tu zrobić sobie krzywdę przy jednej dziesiątej normalnej grawitacji? Ostatecznie jednak czuł wdzięczność do losu, że starczyło tylko parę lekcji.Niegdysiejszy trening astronauty stanowił wyraźną pomoc.Nauczyciel przyznał, że nie trafił jeszcze nigdy na tak zdolnego ucznia, ale pewnie wszystkim powtarzał to samo.Po tuzinie próbnych lotów, odbytych w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu, zagraconym rozmaitymi przeszkodami, które trzeba było omijać, przyszła pora na pierwszy w pełni samodzielny wylot.Poole'owi zdało się, że znów ma dziewiętnaście lat i przypomniał sobie ten dzień, kiedy to czekał na wylaszowanie, siedząc za sterami antycznej Cessny na lotnisku aeroklubu Flagstaff.Sala awiatorów sprawiała wrażenie jeszcze większej niż obszar parku, chociaż także zajmowała powierzchnię równą całemu przekrojowi wieży.Wysoka na pół kilometra, szeroka na cztery kilometry, była jednak całkiem pusta, bez drzew czy ogrodów, na dodatek cała przestrzeń promieniowała łagodnym błękitem.Oko nie miało się na czym wesprzeć i złudzenie nieskończonej przestrzeni było wręcz idealne.- Możesz wywołać dowolną scenerię - powiedział nauczyciel, w co Poole zrazu nie uwierzył.Z początku chciał rzucić mu nawet jakieś niemożliwe do spełnienia wyzwanie, ale potem uznał, że może nie tym razem.Lot miał być łatwy, na pułapie ledwie pięćdziesięciu metrów.Upadek z podobnej wysokości, czyli pięciu metrów w ziemskich warunkach, teoretycznie pogruchotałby kości, jednak nie tutaj.Podłogę tworzyła elastyczna sieć, podobnie sprężyste były ściany i sufit.Na takiej trampolinie i bez skrzydeł można by się dobrze zabawić.Kilkoma silnymi, pewnymi uderzeniami skrzydeł Poole wzbił się w powietrze.Ledwie zauważył, a osiągnął pułap kilkuset metrów.I wciąż się wznosił.- Zwolnij! - krzyknął nauczyciel.- Nie nadążam za tobą!Poole obejrzał się i spróbował przyhamować.Zrobiło mu się bardzo lekko, również i na duszy.Pierwsze było jasne, bo ważył teraz niecałe dziesięć kilogramów, ale co do drugiego.Czyżby zawartość tlenu w powietrzu wzrosła?Wspaniałe doświadczenie, o wiele atrakcyjniejsze od stanu nieważkości, rzucało bowiem więcej wyzwań.Najbardziej ze wszystkiego przypominało nurkowanie z akwalungiem, brakowało jednak kolorowych ryb, które tak często zamieszkiwały tropikalne rafy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]