[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przedsięwzięciejednak oceniono jako nieekonomiczne ze względu na zbyt dużąodległość od Ziemi. Marek Aureliusz , opuszczając pole grawitacyjne Saturna,mijał jeszcze dwa najbardziej odległe księżyce planety.Pierw-szym z nich był niewielki, pokryty kraterami Japet.Hubert do-strzegł zjawisko, o którym dotąd tylko słyszał.Półkula księżycazwrócona w kierunku ruchu orbitalnego była dziesięciokrotnieciemniejsza od swojej odpowiedniczki.Glob zawsze zwracałsię tylko jedną stroną w kierunku macierzystej planety i przezto sprawiał wrażenie, jakby przedzierał się przez obłok ciemnejmaterii, która nie wiadomo jakim sposobem opadła na jegoprzednią półkulę.Drugim zaś księżycem był bardzo ciemny, obiegający Sa-turna ruchem wstecznym Febe.Ten niewielki, liczący zaledwiedwieście kilometrów średnicy glob był prawdopodobnie jądremstarej komety uwięzionej w polu grawitacyjnym olbrzymiejplanety. Marek Aureliusz właśnie dzięki owemu polu, niczym po-cisk wystrzelony z procy, pomknął w mrok przestrzeni między-gwiezdnej.Rozdział 11Wiadomościz ZiemiZettenberg obudził się, stwierdzając, że napokładzie Marka Aureliusza nadal panuje po-ra nocna.Spojrzał na zegar pokładowy i wes-tchnął ciężko.Znowu spał jedynie trzy godziny.To o wiele za mało, żeby zachować odpowied-nią kondycję psychofizyczną.Hubert jako do-wódca wyprawy musiał być zawsze w dobrejformie.Nie chciał pojawiać się na codziennejodprawie zmęczony, z podkrążonymi oczami,bo według jego mniemania mogło to podważyćautorytet dowódcy.Jeszcze przez chwilę leżałna koi, wierząc, że może uda mu się zasnąć, alenic z tego.Tutaj, daleko od Ziemi, jego organizm przestawił sięna zupełnie inny rytm.Chociaż Zettenberg już niejednokrotnieprzebywał w przestrzeni kosmicznej, to jeszcze nigdy nie był wniej tak długo.Powoli zaczęła przytłaczać go ta wielka, czarnapustka, przez którą mknął Marek Aureliusz.A to był dopieropoczątek wyprawy.W końcu stwierdził, że nie ma sensu tak leżeć i rozmyślać.Wstał, ubrał się i ruszył na obchód statku.Dokonał inspekcjiwszystkich sekcji modułu mieszkalnego i przeszedł do częścimagazynowej.Sprawdził szczelność pojemników z wodą i kon-tenerów tlenowych.Wszystko wydawało się być w najlepszymporządku.Zlustrował pomieszczenia z robotami cybernetycz-nymi, sondami i ładownikiem.Tu też nie znalazł żadnychuchybień.Zettenberg miał jeszcze trochę czasu do swojej wachty i po-stanowił coś zjeść.Udał się do mesy, ale niestety o tej godzinienie mógł liczyć na świeży posiłek z wyhodowanych na statkuwarzyw i owoców, więc pobrał z dystrybutora żywności opa-kowanie liofilizatów.Usiadł przy stole, rozerwał półelastycznąfolię i spojrzał z niechęcią na tackę przypominającą paletę ma-larską.Nie wyglądało apetycznie.Ujął plastikowy widelec izaczął jeść, mieszając od czasu do czasu kolorowe papki.Nic tojednak nie dało.Posiłek wcale lepiej nie smakował.Po kilkuna-stu minutach skrzywił się i odsunął od siebie tackę.Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wrócić do kajuty ispróbować zasnąć jeszcze na godzinę, ale stwierdził, że to musię nie opłaca.Wrzucił niedojedzony posiłek do dezintegratora iposzedł do sterówki.Tutaj dyżur pełnił Daniel Czarnecki, który oglądał jakiś filmna projektorze holowizyjnym.Nie wysilał się nawet, żeby spoj-rzeć od czasu do czasu na pulpit kontrolny, bowiem w raziejakichś niezgodności komputer powinien dać znać głośnymsygnałem alarmowym.Każda wachta wyglądała tak samo: byłanudna, nużąca i nic tak naprawdę się nie działo.Rutyna.Ze-ttenberg zastanawiał się nawet, czy nie odwołać dyżurów, aleostatecznie stwierdził, że to w jakiś sposób pozwala na zacho-wanie dyscypliny.Hubert uśmiechnął się.Współcześni astronauci w niczymnie przypominali tych sprzed stu lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]