[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwierzęta były ciężkie i leniwe.Trudno uwierzyć, żejeszcze niedawno potrafiły się tak rozpędzić.Cały czas się rozglądaliśmy, ale żadne z nasniczego nie zauważyło.Na górze skręciłam w prawo i pojechałam wzdłuż grzbietu, patrząc nadom i na dolinę.Aadny widok.Nie mogłam uwierzyć, że tam też doszło do aktu agresji.Niedo przypadkowej agresji bydła spłoszonego przez piorun, lecz do zimnej, zaplanowanejprzemocy, która wyrwała moje życie z korzeniami i wyrzuciła je w powietrze, by porwał jewiatr.Nie napotkaliśmy niczego niezwykłego.Owładnięta frustracją, zawróciłam ipojechałam tą samą drogą.Tym razem minęłam jednak koniec szlaku, którym przyjechaliśmyi ruszyłam w stronę drogi Providence Gully.Wjechaliśmy w gęstszy las.- Zatrzymaj się - powiedział nagle Lee.Mocno wcisnęłam hamulec.Lee wysiadł, spojrzał na strzelbę, zawahał się iostatecznie zostawił ją w samochodzie.Zsunął się na skraj lasu i przeszedł jakieś dziesięćmetrów wzdłuż szlaku.Starał się zachowywać normalnie, ale słabo mu to wychodziło.Schyliłsię po coś, a potem wrócił do samochodu, wsiadł i zamknął drzwi.Następnie wyjął to coś zkieszeni i pokazał mi.Jednorazowa zapalniczka.Napis, który na niej widniał, nie był poangielsku, to nie był nawet nasz alfabet.Ale rozpoznałam litery.Już zdążyłam się na nienapatrzeć.- Kurczę, masz dobry wzrok - powiedziałam.- A więc tu byli.- Co o tym myślisz? Gdzie rozbiłabyś obóz, gdybyś nie chciała, żeby ktoś cię tutajzobaczył?- %7ładne z tych miejsc nie zapewnia dobrego widoku na dom.- Może się pomyliliśmy.Może rozbili obóz gdzieś tutaj i tylko podkradali się bliżej,żeby szpiegować, kiedy przyszła im ochota.- Okej, w takim razie rozbiłabym obóz kawałek stąd.Tam, gdzie las robi się rzadszy izaczyna się Spalona Chata.Wtedy mogłabym obserwować budynki z dwóch miejsc.Przejechałam jeszcze pięćdziesiąt metrów, a potem odbiłam w bok, na polankę polewej stronie, która była widoczna tylko z bliskiej odległości.Wyskoczyliśmy z samochodu.Robiliśmy to tak wiele razy, że nie musieliśmy nic mówić.Wzięliśmy broń i zaczęliśmy sięprzesuwać wzdłuż szlaku, rozstawieni po jego obu stronach, korzystając z osłony drzew izarośli i wytężając wzrok, jakby nasze oczy były ruchomymi kamerami monitoringu.Używaliśmy też instynktu.Nigdy nie wiem, jak wielką wagę przywiązywać do instynktu, alechyba czasami byłoby lepiej, gdybyśmy bardziej na nim polegali.Ostatnio nie ma jednakwiększych szans.Biedactwo.Ciągle jest spychany na koniec kolejki.W każdym razie wnaszym społeczeństwie.Założę się, że u Aborygenów było inaczej - tak samo jak u tychwszystkich plemion, które musiały żyć w zgodzie ze środowiskiem naturalnym i nietraktowały go jak czegoś, co należy kontrolować albo pokonać.Podejrzewam, że ich instynktdziałał całkiem niezle.Bo jeśli nie, byłoby niewesoło.Krokodyl potrafi odgryzć nogę wmgnieniu oka.Rekiny też dość mocno gryzą.A co do dinozaurów - kurczę, pożarłyby cię napodwieczorek i nadal by narzekały, że są głodne.Zatem co robisz? Rozwijasz instynkt najbardziej, jak się da, aż najdrobniejsza zmianaw otoczeniu sprawia, że dostajesz gęsiej skórki, zasycha ci w ustach, a ułamek sekundypózniej zaskakuje mózg, mówiąc: Zaraz, zaraz, coś tu nie gra.Potem stopniowo ewoluowaliśmy.Nie jestem pewna dlaczego ani kiedy.Może wtedy,gdy pojawili się naukowcy, księgowi i nauczyciele.Z jakiegoś powodu nasz instynkt musiał zrobić miejsce mózgowi i nauce, a potemciągle słyszeliśmy: Lepiej się nad tym jeszcze zastanowić , Nie należy się spieszyć , Czyrzeczywiście to przemyślałeś?.Wszyscy powtarzają, że głupcy spieszą się tam, gdzie boją się chadzać anioły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]